Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Personal hell.

Go down 
3 posters
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
Take
Niepohamowany Szał

Take


Dołączył : 03/04/2013
Liczba postów : 2307
GHOST : Zastępca
Godność : Takanori „Kitsune” Nishimura.
Wzrost i waga : 169 cm | 49 kilogramów.
Partner : I told you I`m gonna hold you down until you`re amazed, give it to you till you`re screaming my name, you stupid dog.
Pan/Sługa : - | Gilbert, Prawy, Mio, Leo, 7.
Znaki szczególne : Spaczenie emocjonalne. Szare, kocie oczy i wydłużone, mocne, zaostrzone, zwierzęce kły. Znaki w kanie wytatuowane wzdłuż linii kręgosłupa; duża blizna przecinająca klatkę piersiową. Kilka kolczyków w prawym uchu, a w lewym jeden. Wyraźna blizna pod lewym okiem, ciągnąca się od dolnej powieki do połowy policzka.
Aktualny wygląd : Daylight's End: klik; Nocna Republika (Shetani): klik; misje: klik; Think you're a dragon slayer: klik.
Ekwipunek : Zapalniczka benzynowa, paczka czekoladowych papierosów, w kaburze czarny rewolwer ASG z pełnym magazynkiem (6 naboi), komórka, pieniądze i scyzoryk.
Inne : Niezrównoważony psychicznie skurwiel. I ma widoczną malinkę na szyi...?
Obrażenia : Rozdarty, opatrzony lewy bok; liczne zadrapania na ciele, szczególnie na plecach (czyli good sex, bo Gilbert).
Bestia : Feniks ‒ Andromeda; Reikon ‒ Ryu.
FUNKCJE : Administracyjny Skurwiel; Mistrz Gry; Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyWto Cze 11, 2013 10:10 pm

Kiedyś się przekonamy ― mruknął, podchodząc do tego ze stoickim spokojem, choć jego brwi drgnęły w wyzywającym geście. Szczerze wątpił w to, że Gilbert, z którym miał już do czynienia tyle czasu i przez ten czas poddawał go obserwacji, kiedykolwiek mógłby zdobyć się na przejęcie kontroli nad sytuacją. Rzecz jasna, nie byle jaką. Tu w grę wchodził ten jeden konkretny przypadek, gdy wymagało się od niego bliskości i dość dużej dawki bezwstydności, której na pewno mu brakowało. Zdradzał to całym sobą. Każdym niepewnym ruchem drżących rąk, rumieńcem na twarzy i każdą reakcją, która składałaby się na zdenerwowanie. Obserwowanie go w tym wydaniu było na swój sposób uspokajające, choć jeszcze nie spotkał się z kimś, kto wiedział, że czegoś chce, a gdy już to dostawał podchodził do tego z niepewnością. Krępował go? Przez moment był w stanie nie robić nic, byleby tylko dać więcej swobody czarnowłosemu, a przy okazji samemu móc uświadczyć jego dotyku. Przecież teraz mógł to robić, bez obawy, że stanie się coś złego, wyzbyty wszelkich myśli, które krążyły wokół nierealności tego, co się działo. A przecież wszystko działo się naprawdę. Chłodny oddech, który owionął skórę na szyi i torsie chłopaka, jakby sam z siebie chciał dać mu znak tego, że ciemnowłosy cały czas był tutaj i nie zamierzał znikać.
Kto by przypuszczał, że to właśnie jego obecność była głównym problemem?
Właściwie po takim czasie spędzonym w towarzystwie Vampy powinien zdawać sobie sprawę, jak potworny ma na niego wpływ. Powinien i nawet doskonale to wiedział. Można powiedzieć, że wykorzystując ten fakt, sam zachowywał się egoistycznie. Pomimo tylu przebytych doświadczeń, Takanoriemu odpowiadało przyglądanie się reakcjom Wilczego, jakby satysfakcję sprawiała mu świadomość tego, że pomimo otoczki, którą chłopak wcześniej na siebie przywdziewał, teraz był zupełnie bezsilny wobec jego gestów. Ale tylko dlatego, że przejmowanie kontroli i możliwość posiadania go tylko dla siebie były dziwnie przyjemne. Poza tym spadek cudzej pewności siebie wiązał się z tym, że automatycznie osobiście miało się jej więcej, choć zdawałoby się, że u Nishimury już od początku można było zaobserwować jej przerost. Być może dlatego sam zdecydował się na tak wyzywające gesty, które przynosiły zadowalające efekty. W końcu nie mógł dostać lepszej nagrody od pozbawienia panowania nad własnymi odruchami kogoś, na kim w ten jego własny pokrętny sposób mu zależało. Nie musiał się powstrzymywać, skoro w zaciszu czterech ścian jego azylu nie było nikogo, kto mógł dowiedzieć się o jego słabościach. Dlatego też Gilbert gdzieś w przerwie między delikatnym muśnięciem warg na skórze, a zachłannym ugryzieniem, mógł usłyszeć ciche „Przestań”, które bynajmniej nie tyczyło się jęku, który wyrwał się z jego ust. O to chodziło. By nie bał się niebezpośrednio prosić o więcej. By dawał mu znak na to, że wszystko jest w porządku, pomimo tego, że zapewne nawet, gdyby nie było to ani myślałby przerywać.
Dobrze, że uświadomiono mu, że wcale nie musiał. Bez sprzeciwów pozwalał sobie na dotyk, odwzajemniał pocałunki, co jakiś czas przygryzając zębami jego dolną wargę, na tyle łagodnie, by jej nie uszkodzić, a jednak wystarczająco mocno, by zdawał sobie sprawę z tego, jak trudno było mu przestać. Jak bardzo tego nie chciał... Dotyk rąk czarnowłosego pozostawiał na jego skórze dłuższe odczucie ciepła, które uparcie chciało stopić lodową powłokę, za którą tkwił już od dawien dawna. Można powiedzieć, że było już całkiem blisko. Za blisko. Niebezpiecznie blisko.
„Zdejmuj, chamie.”
To był odruch. Możliwe, że w nieodpowiedniej chwili, ale to nadal było coś niespodziewanego, jakby Salvatorowi mało było niespodzianek dzisiejszego wieczoru. Aczkolwiek zarówno, jak Kitsune źle wpływał na niego, tak musiało działać to w drugą stronę. Trudno zachować się inaczej, gdy w tak istotnym czasie obserwuje się nieporadność, pomimo tego, że pole manewru Wilka – istotnie – było ograniczone. Niemniej jednak ciche polecenie wzbudziło w nim falę niewyjaśnionego rozbawienia, choć można powiedzieć, że szczery, choć wciąż ograniczony grymas ominął Gilberta, gdy ten ukrył twarz w jego ramieniu. Idiota, mruknął w myślach, przesuwając nosem po wilczym uchu. Na całe szczęście kolejny pocałunek sprowadził go na ziemię, a na jego zakończenie przesunął końcówką języka po ustach chłopaka. Jego brak pewności naprawdę budził w Nishimurze pokłady motywacji, by spróbować wszelkich sposobów, aby serce Vampy podskoczyło mu do gardła. Z czystej złośliwości, jak i dla samego faktu, że to, jak reagował było tylko i wyłącznie jego zasługą i było przeznaczone tylko dla niego.
Jak sobie życzysz ― rzucił. Brzmiało to tak, jakby role na moment zupełnie się odwróciły, jednakże możliwe, że było to jedyne polecenie, które dla niego mógł spełnić bez zająknięcia. Właściwie, które mógł spełnić w ogóle, choć wymagało to zwiększenia dystansu pomiędzy nimi. Niemniej jednak materiał posłusznie zsunął się z jego nóg, jakby nawet on – w swoim przedmiotowym istnieniu – zdawał sobie sprawę, że opór był bezcelowy. Przyjęty obrót spraw był czymś, co zwyczajnie należało zaakceptować. Pomimo tego, że wciąż nie wszystko szło zgodnie z planem. Szare spojrzenie wręcz bezczelnie przesunęło się po nagim ciele Salvatore'a, kończąc swoją wędrówkę na jego zaciśniętych udach. Zaraz po tym Wilk mógł poczuć, jak kosmyki włosów łaskotały wrażliwą skórę na jego brzuchu, zaś chłodne wargi jak na złość przesunęły się po jego podbrzuszu. Można było nazwać to karą za złe sprawowanie, aczkolwiek biorąc pod uwagę okoliczności – nie wyrządzało mu to żadnej krzywdy. Wręcz odwrotnie. Ciemnowłosy ponownie podciągnął się do góry, jeszcze raz kosztując ust Gilberta, w tym samym czasie wsunął jedną rękę pomiędzy jego uda, przy czym palce dość mocno zacisnęły się na jednym z nich, niemalże wymuszając rozchylenie nóg.
Może tego nie wiedział, ale czekanie dręczyło nawet Nishimurę. Nawet, jeżeli na zewnątrz wydawał się być spokojny i chłodny jak zawsze, wewnątrz gotowało się w nim. A napięcie rosło, gdy już niemalże całym sobą czuł bijące od niego ciepło. To on go niszczył i nie zdawał sobie sprawy, na jak drobne kawałki rozdzierał go od środka, bo wciąż istniały rzeczy, które mogłyby się powtórzyć. Coś, co głęboko zakorzeniło się w jego głowie nie chciało zniknąć. Wszystko wskazywało na to, że już teraz powinien przestać, ale mimo tego odepchnął na dalszy plan to, co nosiło plakietkę zdrowego rozsądku. Bardziej od trwałości niewidzialnych murów obronnych chciał właśnie jego. Że też tak późno zdał sobie z tego sprawę... Ale liczyło się teraz. A teraz zamierzał go sobie wziąć w jeden z tych najbardziej wymownych sposobów.
Możliwe, że od nadmiaru pocałunków, którymi obsypywał szyję i tors czarnowłosego, łatwo było stracić czujność i nie zarejestrować momentu, w którym znalazł się tak niebezpiecznie blisko, że biodrami niemalże otarł się o jego biodra. Dlaczego czuł się tak, jakby dostał od dawna wyczekiwany prezent? Dlaczego nie było tak, jak zawsze...? Właściwie nie miał ochoty zastanawiać się nad tym wszystkim, gdy każda część, a nawet komórka jego ciała wręcz dopraszała się tego, by być bliżej. Muśnięcie warg na skroni Vampy okazało się być marnym środkiem łagodzącym dla tego, co z całą pewnością nadeszło, gdy oba ciała, złaknione tego, co im należne, zespoliły się w jedno.

Ta. Idę po mózg na Allegro.
Powrót do góry Go down
Czarny Wilk
Nieudany Eksperyment

Czarny Wilk


Male Dołączył : 04/04/2013
Liczba postów : 2332
AKATSUKI : Zastępca; dowódca patroli.
Wzrost i waga : 158 cm. na ledwo 35 kg.
Partner : The truth is you could slit my throat. And with my one last gasping breath. I'd apologize for bleeding on your shirt...
~ wasza pieprzona wysokość.

Aktualny wygląd : PatrolMisja Akatsuki (nielegalny kontrahent)See you in hellDaylight's EndCatch me if You canSalon
Ekwipunek : Klucz do domu Takanoriego.
Inne : RelacjeKontaktObrażenia • Malinki na ciele. Dużo malinek. Taki dalmatyńczyk pod ubraniem. • Ślad po kłach na szyi, aktualnie zasłonięty przez bandaż. • zdarte gardło (efekt: nienaturalna chrypa)
Bestia : Jednorożec - Nutella Azor von Lerłamerlę, Rabbi - Mozart, Nekro - Laien.
Artefakt : Uniwersalny Kluczyk.
FUNKCJE : Kundel administracji; Mistrz Gry; Naczelnik Misji; Strażnik Elementu Otchłani; Uzupełnianie spisu rang specjalnych.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptySro Cze 12, 2013 8:10 pm

Można powiedzieć, że mimo najszczerszych chęci oboje się wykorzystywali – i to w najpodlejszy z możliwych sposobów, na jaki stać żyjące stworzenia. Razem jednak czerpali z tego zyski, więc nie było to winą nie do wybaczenia. Gilbert musiał przełamać bariery, a Takanori zmuszony był do wyrażenia uczuć, których nienawidził. Okrutna prawda postawiła przed Wilkiem wybór – swoja duma... lub on. A Gilbert odrzucił dumę, bo równie dobrze, dla tego niewybaczalnego błędu mógłby umrzeć, rażony prądem i z podciętymi żyłami.
Jęknął, odchylając głowę na bok, wtulając policzek w miękką pościel, zagryzając dolną wargę i dusząc łzy. Policzki płonęły żywym ogniem, spomiędzy ust wyrywały się kolejne westchnięcia, stłumione pomruki, cichy jęk podziękowania. Powieki mocno się zacisnęły, a z gardła wyrwał się kolejny dźwięk, na którego brzmienie sam skulił uszy. Zawsze czuł się winny w takich sytuacjach – wielce wściekły na słabości. Paradoksalnie przy Takanorim poczuł nieprzemożone bezpieczeństwo, które nijak pasowało do osoby ciemnowłosego. Gorąco, gorąco, gorąco... niżej, niżej, niżej... Zacisnął nogi jeszcze mocniej, gdy Nishimura pocałował go tuż pod brzuchem.
- Błagam... - Jęknięcie brzmiało niemalże jak zachęta. Nieposłuszeństwo wciąż jednak malowało się w jego oczach, na usta cisnęły się same obelgi, ale w końcu poddał się całkowicie. Ręka Takanoriego wydawała mu się teraz zbyt silna – i z jakiej racji? Został do końca stłamszony, zdruzgotany, rozbity. Dreszcz wstrząsnął ciałem, gdy niespodziewanie przestał zaciskać uda. Rozchylił nogi, zarzucając mu ręce na szyję i przyciągając jak najbliżej siebie, już nie bojąc się odrzucenia i nagany. Tłumienie ognistego pożądania dawno odrzucił w kąt. Faktycznie. To jak rodzaj prezentu, na który zawsze się czeka i z którym można zrobić wszystko co się żywnie podoba – a więc i to, czego wszyscy inni zabraniali. Przysunął ciepłe usta do jego ucha, przegryzł jego płatek, zostawiając po sobie bolesną pamiątkę. Drżał pod jego dotykiem. To okropne i wstydliwe. Dlaczego tylko on czuł upokorzenie, mimo tej delikatności? Dlaczego tylko on czuł to nienaturalne ciepło? Dlaczego tylko on syczał, jęczał i skomlał mu prosto do ucha? Co on z nim, do licha, zrobił? Przełknął głośno ślinę, zaciskając zęby, przez które przedarł się podłużny syk. Wzrok nagle stał się błagalny, jakby wręcz dopraszał się o kolejny dotyk.
To stawiało go na przegranej pozycji.
Uległy, obnażony, bezbronny.
Westchnął nerwowo. Paliło go wszystko. i ostatnim zdaniem, jakie powiedział, nim zarzekł sobie, że nie będzie płakać, było: - Będę ci wierny. – A Potem zrobiło mu się czarno przed oczami, wygiął się w delikatny łuk, unosząc biodra, a z ust wyrwał się stłumiony krzyk.
●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●
Przesunął pogryzioną do granic możliwości dłonią po twarzy. Chyba płakał, bo oczy miał spuchnięte. A zarzekał co innego. „Nie będę płakać. Nie będę płakać”... gówno prawda. W takich momentach zawsze puszczały nerwy, blokady padały trupem, a jego chęć bycia silnym podupadała na starcie. Nigdy nie przyzwyczai się do jego dotyku. Wiedział, że to dziecinne z jego strony, bo czując chłodną dłoń na udzie, zalewał się rumieńcem, Ale jednocześnie nie mógł nic na to poradzić. Nawet teraz na samą myśl zrobił się czerwony. Natychmiast wtulił twarz w poduszkę i stłumił nią głośną obelgę.
„Spokojnie, spokojnie...”
Nabrał haust powietrza, odwracając głowę na bok, by spojrzeć na spokojną twarz Takanoriego. Mimowolnie przywdział usta w rozleniwiony uśmiech. Gilbert jeszcze nigdy nie widział, jak ten śpi. Właściwie wątpił w tę „umiejętność”. Nieważne o której godzinie do niego przychodził, Takanori zawsze był na nogach. Nigdy w piżamie, nigdy zaspany, nigdy z rozczochranymi po śnie włosami. Gilbertowi zatłukło serce w piersi, gdy przysunął się do chłopaka i delikatnie musnął ustami ranę pod lewym okiem. Palce przesunęły się po miękkich włosach, odgarniając je na bok.
Nagle ucho drgnęło.
Gilbert wychwycił ledwie słyszalny pomruk i cudem powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem. Odsunął się od Takanriego wiedząc, że wystarczy znacznie mniej, by go zbudzić. A tego nie chciał. Nie teraz. Przecież niespodzianka nie będzie niespodzianką, jeśli przedwcześnie go nakryje. Gilbert wparł się na łokciach, a potem przeniósł się do siadu. I od razu otworzył oczy tak szeroko jak to zwykle bywa, gdy cudza podeszwa wbija mu się między żebra. O ja pierdole... Zsunął nogę. Ból nawet na sekundę nie ustąpił. Z każdym ruchem rozprzestrzeniał się bardziej, elektryzował i zmuszał do zaciśnięcia zębów. Chyba przez tydzień normalnie nie usiądę, zironizował w myślach marszcząc przy tym zabawnie nos. Pomógł sobie rękoma i wstał. Poczuł nagle to upokarzające uczucie. Zabiję go... przysięgam, że go zabiję... – powarkiwał, przesuwając dłonią wzdłuż brzucha, na którym rozsypały się liczne malinki. Brew Gilberta drgnęła. Jestem kolorowy. W ciapki. Jak dalmatyńczyk. Obejrzał się jeszcze za siebie. Gdyby mógł zrobiłby mu zdjęcie... ale komórka została na dole. Pokręcił przecząco głową. Nie. Na pewno zaprzepaściłby ostatnią szansę.  Zrobił parę kroków, zgarnął ubrania z ziemi i w pierwszym odruchu odwiedził łazienkę.
Pod prysznicem obejrzał się dokładniej. Powieka zadrżała, gdy przesunął palcami po nagim torsie, gdzie na skażonej bliznami skórze pojawiły się również ciemnoróżowe ślady. Zawarczał parę razy, próbował to usunąć, ale jak zmyć się nie dało, tak nie dało. Jak on się pokaże ludziom? Miał wyjść w czterdziestostopniowym upale w szaliku, długich spodniach, bluzie...?
Kap kap kap.
Gilbert zakręcił wodę. Przez chwilę jeszcze stał tak, wciąż nie mogąc skasować wspomnień ostatniej nocy.  Uniósł dłonie i klepnął się nimi parę razy w policzki. - Nie ciesz się tak, durniu! – skarcił się. Już nawet jego samego żenowało to zachowanie. Co z tego, że bolało? Co z tego, że zapierało dech? Co z tego, że po raz kolejny zapałał gorącym uczuciem do kogoś, kto był jak niszczycielska trucizna, zabijająca go powoli od środka? Cholera! Taką truciznę łykałby choćby co dzień, byle nie rezygnować z przyjemnych złudzeń.
„E-e-e-” Przesunął ręcznikiem po karku. „To nie złudzenia. Wbij sobie do tego pustego łba. Kocha cię”. Wsuwał właśnie spodnie na biodra. „Kocha cię. Przecież się przyznał”. Nie dosłownie. „Między wersami”. Wiem. Zakrył tors czarną koszulką, a potem przetarł włosy ręcznikiem, jednocześnie wychodząc pospiesznie z łazienki. Schodami w dół, schodami w dół... Do kuchni wpadł jakby się paliło. Co prawda to tylko kwestia czasu, ale w tym momencie można nawet uznać, że miał dobre zamiary (!). Nawet jeśli wyposażenie jego szafek trochę go wytrąciło z równowagi, to prędko odzyskał rezon.
- Szczęka mu opadnie jak posmakuje mój specjał!
To ty masz jakiś specjał?
Gilbert wyłożył mnóstwo produktów, które razem nie mogły utworzyć nic dobrego. Pierwsza myśl jaka przeszła mu przez głowę to jajecznica. Pospolite, ale jednocześnie nie na tyle trudne, aby sobie z tym nie poradził. Wystarczyło wyłożyć patelnię i rozbić jajka. Prawdopodobnie prezentowałoby się to lepiej, gdyby Gilbert wiedział, że skorupki nie są częścią dania. Właściwie z trzaskiem uderzył jajami, rozbijając je na patelni i tak je zostawił na dużym ogniu, z dumą patrząc jak żółtka bulgocą. Przez chwile stał w całkowitym bezruchu, ale w końcu uznał, że nie warto tracić czasu. Samą jajecznicą nikt się jeszcze nie najadł. Takanori na to nie wyglądał, ale pewnie bardzo dużo jadł. - Tosty... tosty... co się dodaje do tostów...? Szynkę chyba... Hm. – Zlustrował produkty wzrokiem, gdy już wreszcie wysmarował parę kromek musztardą (wyglądała jak masło, serio). Uznał, że skoro nie może znaleźć odpowiedniej szynki... włoży cokolwiek. - Nie wiem czy lubi orzechy... załóżmy, że uwielbia – mruknął, wpychając do kanapek skruszone orzechy. Długa kita przesunęła się po podłożu, gdy Gilbert kucał przed kuchenką i wsadzał do środka „tosty”. Naturalną koleją rzeczy było ustawienie ognia, ale kto by w ogóle pomyślał, że przekrzywienie gałki do samego końca liczyło się z czymś niezbyt dobrym? - Herbata... jeszcze herbata... – wysyczał, jednocześnie dłubiąc jedną ręką widelcem z jajecznicy, która aktualnie przybrała dziwny, ciemny kolor. W tym czasie udało mu się odszukać jakiś garnek (bo nie wpadł na pomysł, by wstawić wodę w czajniku), postawić go na ogniu i wrzucić do środka całą masę soli, z myślą, że właśnie słodzi wodę, którą wkrótce zaleje kubki z herbatą.
- Gotujcie się jajeczka.
Spojrzał na jajecznicę. Była trochę zbyt wesoła i dziwnie pachniała, ale uznał to za dobry znak. Nie był zaznajomiony z czasem, ale przypuszczał, że trzydzieści minut wystarczy, żeby było dobrze ścięte. Pomemlał jeszcze chwilę, po czym zostawił wszystko i zrobił krok w tył, przyglądając się z nieukrywaną dumą na przygotowywane danie. Padnie, powiedział w myślach, co rzeczywiście nie musiało się mijać z prawdą. Każdy by padł, gdyby otrzymał coś takiego. Nie wspominając, że musiałby być samobójcą, żeby w ogóle włożyć kęs do ust.
Salvatore opadł na krzesło i westchnął głęboko. Nishimura spał. Coś go podkusiło.
Cholera. No dobra. Będzie piekło.
Chwycił za swoją komórkę i cichcem zakradł się na górę. Pstryknięcie zdjęcia wymagało od niego cholernie dużej dawki spokoju, ale w końcu aparat zadziałał, a zdjęcie śpiącego kochanka zostało ustawione na tapecie.
SZZSZZZZHHHSSHHHH.
Gilbert zastrzygł uchem słysząc syczenie. Dochodziło z piekarnika. Machnął na to ręką. Chociaż... może prócz orzechów nie powinien tam wrzucać również kukurydzy?
- To tylko dźwięk pysznego śniadania – zapewnił sam siebie, ponownie siadając na krześle. Rzucił komórkę na stół, ta ślizgnęła się po blacie i delikatnie uderzyła o bok drugiego telefonu. Wilczy zmrużył ślepia, tępo wpatrując się w przedmiot. Nie potrafił tego wytłumaczyć – wiedział, że to co robi jest złe, ale ciekawość przelała czarę. Wysunął rękę przed siebie i zgarnął komórkę Takanoriego. Przez chwilę wgapiał się w ekran. „Daj spokój”. Ścisnął palce. „odłóż”. I w momencie, kiedy chciał to zrobić, komórka zaczęła drżeć, prawie wypadając mu z rąk. Omal jej nie uszkodził, w ostatnim momencie stabilnie łapiąc.
- Cholera – stęknął, wpatrując się ponownie w ekran. Już automatycznie palec powędrował na „enter” i wcisnął przycisk, otwierając wiadomość od jakiegoś nieznajomego.
„Nudzi mi się”.
I co go to? Takanori na pewno nie był osobą, którą takie zdanie by ruszyło. Rany. Każdy to wiedział!
Komórka zadrżała.
Wcisnął przycisk.
Odczytał kolejną nic nie znaczącą wiadomość.
Co to za palant?
Bzzz bzzzz...
„Bardzo”. Czarnowłosy przewrócił oczami. Kolejne wiadomości wywołały w nim jednak więcej emocji. „... chętnie bym się znowu z tobą spotkał <333”... „mnie tamtej nocy zostawiłeś...” Co? „... noce z tobą właściwie zawsze są fajne...” Przełknął ślinę. Nie powinienem tego czy... Bzzz BZZZZ... Kliknął. „Koooochaaam cięęęęęę <3”
- KURWA! – warknął.
Potrzebował sekund.
Kilku.
Niewielu.
W pierwszej chwili odpisał adoratorowi.
W drugiej komórka uderzyła o ścianę, a Wilka nie było już w pomieszczeniu. Nie, nie, nie, nie. MASZ PRZEKICHANE, LOVELASIE.
Drzwi grzmotnęły o ścianę, gdy Gilbert wparował do pokoju Takanoriego.
- „Noce z tobą są fajne” – wyrecytował z sarkazmem. - Pewnie, że są fajne. Ekscytujące. Elektryzujące. Magiczne. I czemu go zostawiłeś, hm? Znudził się? Ten biedak się stęsknił. STĘSKNIŁ SIĘ, TAKANORI. Ile nocy? Pięć? Dziesięć? Setka? Tysięczna? Jest osoba, której nie przeleciałeś? Ten skurwiel, którego – przysięgam – zajebię, gdy tylko spotkam, cię kocha. Kocha cię. Biedaczyna został sam tamtej nocy... – cmoknął. - Wielu tak zostawiasz? Haczyk jest, można dać nogę, coo? Jak długo z nim jesteś?
Powrót do góry Go down
Take
Niepohamowany Szał

Take


Dołączył : 03/04/2013
Liczba postów : 2307
GHOST : Zastępca
Godność : Takanori „Kitsune” Nishimura.
Wzrost i waga : 169 cm | 49 kilogramów.
Partner : I told you I`m gonna hold you down until you`re amazed, give it to you till you`re screaming my name, you stupid dog.
Pan/Sługa : - | Gilbert, Prawy, Mio, Leo, 7.
Znaki szczególne : Spaczenie emocjonalne. Szare, kocie oczy i wydłużone, mocne, zaostrzone, zwierzęce kły. Znaki w kanie wytatuowane wzdłuż linii kręgosłupa; duża blizna przecinająca klatkę piersiową. Kilka kolczyków w prawym uchu, a w lewym jeden. Wyraźna blizna pod lewym okiem, ciągnąca się od dolnej powieki do połowy policzka.
Aktualny wygląd : Daylight's End: klik; Nocna Republika (Shetani): klik; misje: klik; Think you're a dragon slayer: klik.
Ekwipunek : Zapalniczka benzynowa, paczka czekoladowych papierosów, w kaburze czarny rewolwer ASG z pełnym magazynkiem (6 naboi), komórka, pieniądze i scyzoryk.
Inne : Niezrównoważony psychicznie skurwiel. I ma widoczną malinkę na szyi...?
Obrażenia : Rozdarty, opatrzony lewy bok; liczne zadrapania na ciele, szczególnie na plecach (czyli good sex, bo Gilbert).
Bestia : Feniks ‒ Andromeda; Reikon ‒ Ryu.
FUNKCJE : Administracyjny Skurwiel; Mistrz Gry; Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyCzw Cze 13, 2013 9:21 am

Z prośbami było tak, że należało podchodzić do nich z dużą ostrożnością i jednocześnie zastanowić się nad tym, o co właściwie się prosiło, bo przy odrobinie (nie)szczęścia można było to otrzymać. Tu niestety ‒ albo i na całe szczęście ‒ nie było czasu na zastanawianie się. Zresztą to, czego domagał się Gilbert, miało nadejść i bez specjalnej zachęty. Ponadto tym wszystkim mieszanym gestom świadczącym o tym, że jednocześnie mógł tego chcieć, jak i nie trudno było odmówić ‒ zwłaszcza, jeśli przekaz odczytywany był jednoznacznie. „Zrób to” ‒ każdy syk, jęk i gest zdawały się razem układać w to proste polecenie.
„Będę ci wierny.”
Dla niego bardziej zobowiązujące zapewnienie nie istniało. Mógł uznać to za coś wypowiadanego pod wpływem chwili. Coś, o czym sam nadawca zapomina po udanej nocy, jednak Takanori miał zamiar zapamiętać te słowa na długo i mieć nadzieję, że nie będzie musiał ich wypomnieć w momencie, który mógłby uznać za najgorszą chwilę swojego życia. Może słowa miały słabą wartość, ale jednak składane obietnice były czymś, co przypieczętowywało się własną duszą. Pewnie dlatego sam rzadko cokolwiek obiecywał. W zasadzie starał się tego unikać, jak ognia. Całkiem sprytne, biorąc pod uwagę to, że często zdarzało mu się robić coś nie tak, a wtedy mógł z czystym sumieniem ‒ bo nieużywanym ‒ stwierdzić, że nigdy nie powiedział, że będzie kolorowo. Co nie oznaczało, że nie istniały rzeczy, których nie odważyłby się zrobić, pomimo tego, że zakładało się, iż zdolny był do wszystkiego. Gdyby przyszło mu powiedzieć czarnowłosemu to samo zapewne zrobiłby to bez zawahania, ale nie dlatego, że obiecywałby mu to. Uważał to raczej za coś, na co sam skazał się, zapraszając go do swojego świata. Coś koniecznego dla tak wielkiej rzeczy. Coś, o czym nie trzeba było mówić na głos, by wiedzieć, że po prostu tak będzie. Bo czemu miałoby nie być?
Gdy już raz zakosztował możliwości spędzenia z nim nocy wiedział, że nikt inny nie wpłynie na niego tak samo. Zdawałoby się, że perfidnie wykorzystywał tą możliwość, nie zwracając uwagi na łzy i jęki, które mogły świadczyć o tym, że wyrządzał mu krzywdę. To egoistyczne, ale nie mógł poradzić, że chciał go całego tylko dla siebie.
I jeśli ktokolwiek dotknie cię w ten sam sposób, zabiję go.

* * *

Paradoksalnie noc była jedną z najgorszych pór na odpoczynek. Właściwie dla niego każda pora wydawała się być nieodpowiednia, gdy przez większość czasu, mimo szczerych chęci, nie potrafił zmrużyć oka. Przeważnie, by odwieść myśli od zmęczenia i wszystkich dręczących go spraw, szukał kolejnych zajęć, które mu to umożliwiały, choć często wyglądał na kogoś, kto naprawdę nie czuje się na siłach, by im podołać. Gdy Vampa trwał już pogrążony we śnie, on rozważał podniesienie się z łóżka, żeby przynajmniej nie musieć bezcelowo tkwić w nim do rana za jedyną atrakcję mając wpatrywanie się w sufit. Przesunął ręką po twarzy i wreszcie szare ślepia skierowały swoje spojrzenie na pogrążonego we śnie Wilczego. Pomimo opuchniętych od łez oczu, wydawał się być teraz tak spokojny, że Nishimura mógłby przysiąc, że go podmieniono. Obróciwszy się na bok w jego stronę przesunął wierzchem dłoni po jego policzku, który nawet teraz palił swoim ciepłem, zaraz po tym jego palce powędrowały za jedno z wilczych uszu i zaczęły przesuwać się po nim ostrożnie. Nie chciał go obudzić. Dlatego kątem oka dostrzegłszy gwałtowne poruszenie się kołdry, na moment przerwał, już licząc się z tym, że chłopak za moment otworzy oczy. Jednak tak się nie stało... Powrócił do poprzedniej czynności, która na swój sposób odprężała, sprawiając, że senność udzielała się nawet jemu. Materiał pościeli znów zaszeleścił cicho wraz z ruchem... gilbertowej nogi? Ciemnowłosy uniósł brwi, nie dowierzając temu, co widzi, choć z drugiej strony powinien się tego spodziewać. Wilk był o tyle zezwierzęcony, że taki odruch był możliwie jednym z najnormalniejszych niedociągnięć. Ale jego się nie rozumiało ‒ z nim się po prostu było. Przeczesawszy palcami czarne kosmyki, odsunął rękę.
Zamknięcie oczu okazało się być zwodnicze.
Był na tyle zmęczony, że na początku jego głowa była wolna od wszelkich myśli. Pustka była przyjemna, gdy przez większość czasu potrafiło myśleć się o miliardzie spraw naraz. Pierwszy raz od bardzo dawna udało mu się zapaść w naprawdę głęboki sen. Trudno powiedzieć, dlaczego sobie na to pozwolił. Może obecność Salvatore'a obok dała mu poczucie tego, że może pozwolić sobie na chwilę słabości? Bo ‒ owszem ‒ to była słabość. Stwierdzenie, że w tym momencie był bezbronny byłoby całkiem słuszne. Nawet nie panował nad tym, co działo się na zewnątrz, dlatego instynkty brały górę, a on, nieświadomy dotyku Gilberta, dawał mu jasny znak na to, że nie powinien przestawać, choć w normalnej sytuacji to nie miałoby szansy przejść.
Powinien zarejestrować fakt tego, że jego kochanek podniósł się z łóżka i wyszedł. Powinien usłyszeć szum prysznica i powarkiwania. A jednak to niczego takiego nie doszło. Nie zdawał sobie sprawy, że pobudka mogłaby pomóc mu na uniknięcie prywatnej apokalipsy w jego własnym domu. Ale skąd mógł wiedzieć, że Vampa dobierze się do kuchni?
A myśli zaczynały powracać do łask, powoli trzeźwiejącego umysłu.
Gdzieś biegł. Właściwie sam nie wiedział dokąd, ale miał tę świadomość, że musi dotrzeć „tam”, jak najszybciej. Uczucie tego, że coś było nie tak, ściskało go w klatce piersiowej i nie pozwalało machnąć na to ręką, choć do większości spraw potrafił podejść lekceważąco. Tym razem chodziło o coś naprawdę ważnego. Ciężki oddech i obolałe ze zmęczenia mięśnie były marnym argumentem na to, by się zatrzymać. Dlaczego to tak daleko...? Nie zdąży. Był niemalże pewien, że nie ma na to szans. Nagle na tle budynków ciemnego miasta, przez które się przemieszczał, rozbłysnęła złowróżbna łuna, która z każdą chwilą zbierała na swojej sile. Stała się drogowskazem, choć kierowanie się ku niebezpieczeństwu nie należało do najlepszych pomysłów. Im bliżej był, tym zapach dymu stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Wreszcie jego oczom ukazał się budynek, skąpany w płomieniach. W powietrzu unosił się też ledwo wyczuwalny zapach świeżej krwi. Mimo to wiedział, że musi wejść do środka. Nie wahał się nawet przez chwilę. Zasłoniwszy usta i nos przedramieniem, wtargnął w samo apogeum swojego zdenerwowania. Nie musiał zapuszczać się daleko w mury opuszczonego budynku, aktualnie przypominającego prawdziwe piekło. Gdzieś niedaleko walało się pokiereszowane ciało. Pomimo tego, że widok zmasakrowanych zwłok nie wywoływał w nim żadnych odczuć, tym razem zrobiło mu się niedobrze. Ale przede wszystkim czuł tę przeklętą gorycz w ustach. Miał też wrażenie, że za moment się udusi i bynajmniej nie z powodu wdzierającego się do jego płuc dymu i paskudnego zapachu spalenizny. A wszystko tylko dlatego, że...
„I kto teraz jest winny?”
Ten głos... Zanim zdążył odwrócić się za siebie, nagle wszystko dookoła zniknęło.
HUK.
„Noce z tobą są fajne.”
Wrażenia słuchowe w końcowej fazie snu mimo wszystko bardziej przyciągały uwagę od tego, co działo się w głowie. Kitsune drgnął niespokojnie, ale mimo to nie otwierał oczu, choć głos, który słyszał z całą pewnością nie brzmiał, jak miłe powitanie i nadzieja na to, że spał dobrze. Był pewien, że gdy otworzy oczy, ujrzy przed sobą niezadowoloną twarz Gilberta. Tylko o co mu znowu chodziło...? To jakaś cholerna próbka przyszłego wspólnego życia? Robienie wyrzutów w wykonaniu małżonki z zespołem napięcia przedmiesiączkowego? A wydawałoby się, że pójdzie lżej...
„I czemu go zostawiłeś, hm?”
Co ty pierdolisz?
„STĘSKNIŁ SIĘ, TAKANORI.”
Niechętnie otworzył oczy i podniósł się do siadu, już czując pulsujący ból w skroni, po której przesunął palcami. Szare ślepia wlepiły nieprzychylne spojrzenie w twarz Wilczego, a jednocześnie przyglądał mu się tak, jakby chłopak postradał zmysły, choć nie wyglądał na kogoś, kto nie wie o czym mówił. Nie wyglądał też, jakby tylko udawał rozeźlonego, by dopiec mu z rana. Tak, żeby zaczął się przyzwyczajać, bo takich sytuacji mogło być jeszcze więcej.
„Ile nocy? (...) Jest osoba, której nie przeleciałeś? (...) Kocha cię. (...) został sam tamtej nocy... (...) Jak długo z nim jesteś?”
A podobno to on był niezrównoważony...
Ta. Też cię witam ― mruknął od niechcenia, jakby mimo wszystko to, co powiedział było żartem. Starał się przeanalizować słowa, które przed momentem usłyszał. Dopasować je do konkretnej osoby i... Przesunął ręką po policzku z wyraźnym zrezygnowaniem. Tylko skąd wiedział? I naprawdę sądził, że to na poważnie? ― Ale o czym ty, kurwa, w ogóle mówisz? Że niby z kim jestem? Chyba nie masz rozdwojenia jaźni? ― zmarszczył nos i pokręcił głową z dezaprobatą. ― Zresztą. Poza tym nie wydaje ci się, że miałem prawo... ― zamilkł na chwilę. Zapach spalenizny stawał się zbyt uciążliwy, by mógł go zignorować. Przez moment miał wrażenie, że to po prostu omamy, ale skoro nawet Kundel zaskomlał na dole rażony złymi przeczuciami, na pewno nie mogło mu się tak tylko wydawać. ― Czy ty...? ― znowu zamilkł, gdy do jego uszu wdarło się nieprzyjemne syczenie. Nie musiał znać odpowiedzi. Kurwa, warknął w myślach. Natychmiast zerwał się z łóżka, chwytając za spodnie leżące na ziemi, które znalazły się na jego biodrach, gdy był już w połowie korytarza, prowadzącego do schodów. Wyjaśnienia musiały poczekać, bo dopilnowanie tego, by jego dom nie spłonął było o stokroć ważniejsze.
Tym razem to on wparował do kuchni w trybie natychmiastowym i odruchowo zakasłał, gdy nieprzyjemny zapach stał się wręcz duszący. Patelnia, z której już zaczęło się kopcić zapewne nie nadawała się do użytku, a niezidentyfikowana, zwęglona potrawa ‒ do zjedzenia. Był niemalże pewien, że nawet pies, który zdenerwowany wparował za swoim właścicielem do kuchni także nie tknąłby tego, co zostało z... nie wiadomo czego.
Ja pierdolę ― prychnął pod nosem, wyłączając piec i kuchenkę, która aktualnie też nie prezentowała się najlepiej. Złapał za patelnię, już odkręcając zimną wodę, pod którą włożył zwęglone naczynie, które od razu zasyczało, a kłąb pary wodnej uniósł się w powietrzu. Zakręcił wodę, zostawiając zniszczoną patelnię w zlewie i podszedł do okna, po czym otworzył je na oścież. ― Czy ty w ogóle masz o tym jakiekolwiek pojęcie? ― rzucił głośniej, wyraźnie niezadowolony z faktu, że jego kuchnia wyglądała teraz co najmniej, jakby przeszło przez nią tornado. ― Dobra, nie odpowiadaj. Jeśli byłeś głodny mogłeś zrobić sobie cholerną kanapkę albo ‒ nie wiem ‒ poczekać, obudzić mnie. Cokolwiek ― ściągnął brwi i już wyciągał z kuchenki to, co podobno miało być tostami. Bez zawahania wyrzucił je do kosza i potrząsnął lekko poparzoną ręką. Gdyby tylko wiedział, że były dla niego... Pewnie stwierdziłby, że Salvatore próbuje go zabić.
Właśnie wtedy zorientował się, że jego telefon spoczywa na ziemi w kawałkach. Na szczęście nie wydawał się być na tyle uszkodzony, by można było uznać go za niezdatny do użytku. Niemniej jednak pytające i nieco poirytowane spojrzenie wwierciło się w czarnowłosego. Choć odpowiedź była już oczywista...
Ty idioto.
Co w ciebie wstąpiło? Najpierw robisz mi awanturę, później rujnujesz mi kuchnię... ― ponownie przeniósł spojrzenie na telefon. ― Dobierasz się do MOJEGO telefonu. Nie sądzę, żebyś był zadowolony, gdybym zaczął przeglądać twój. Swoją drogą to Valentine, hm? Pewnie znowu naćpał się swoimi pierdolonymi lekarstwami. Rany, jesteś taki durny... Nie wiedziałem, że da się zostawić kogoś, z kim się nie jest ― wzruszył mimowolnie barkami i zmrużył oczy. ― Ale ‒ pewnie ‒ przeleciałem go. Kilka miesięcy temu, do cholery. Wyszedłem od niego, bo nie jesteśmy razem, z czego zdaje sobie sprawę. Myślisz, że skończysz tak samo? Czy nie wyraziłem się wczoraj wystarczająco jasno? ― potarł ręką kark. Dziwne, że po przespanej nocy czuł się jeszcze bardziej zmęczony. ― W każdym razie odpowiedź brzmi: Nie, nie skończysz. I nie będzie już nikogo innego, tak? A teraz tu posprzątaj.
Powrót do góry Go down
Czarny Wilk
Nieudany Eksperyment

Czarny Wilk


Male Dołączył : 04/04/2013
Liczba postów : 2332
AKATSUKI : Zastępca; dowódca patroli.
Wzrost i waga : 158 cm. na ledwo 35 kg.
Partner : The truth is you could slit my throat. And with my one last gasping breath. I'd apologize for bleeding on your shirt...
~ wasza pieprzona wysokość.

Aktualny wygląd : PatrolMisja Akatsuki (nielegalny kontrahent)See you in hellDaylight's EndCatch me if You canSalon
Ekwipunek : Klucz do domu Takanoriego.
Inne : RelacjeKontaktObrażenia • Malinki na ciele. Dużo malinek. Taki dalmatyńczyk pod ubraniem. • Ślad po kłach na szyi, aktualnie zasłonięty przez bandaż. • zdarte gardło (efekt: nienaturalna chrypa)
Bestia : Jednorożec - Nutella Azor von Lerłamerlę, Rabbi - Mozart, Nekro - Laien.
Artefakt : Uniwersalny Kluczyk.
FUNKCJE : Kundel administracji; Mistrz Gry; Naczelnik Misji; Strażnik Elementu Otchłani; Uzupełnianie spisu rang specjalnych.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyWto Cze 18, 2013 8:06 pm

„Ta, też cię witam”.
- Nie ironizuj, Take. To ostatnia deska ratunku dla osób o upośledzonej wyobraźni. I oczywiście, że nie mam rozdwojenia jaźni – prychnął, niczym rozkapryszona księżniczka. Urwanie zdania wywołało w nim mimowolne przechylenie głowy na bok. Durne psie nawyki! Ale co on mógł na to poradzić? Był ciekaw co takiego chciał powiedzieć. No? Prawo? Co z tym prawem? Co z tym cholernym prawem? I co znowu ja? - Czy ja co... ey! EY! CZEKAJ! WRACAJ TUTAJ, NIE SKOŃCZYŁEM! – warknął, gdy Takanori nagle zerwał się z miejsca i wyleciał z pokoju. Gilbert rzucił się za nim w pogoń, chwycił za framugę drzwi, by nie pośliznąć się na zakręcie, charknął, przeskakując po dwa – trzy schodki i... zatrzymał się tak, jakby nogi w sekundę wtopiły się w ziemię. Poczuł nagle gryzący dym. Zamrugał oszołomiony.
„Ja pierdole”.
Ty już lepiej nic nie pierdol. Mało ci, niewyżyty zboczeńcu? Erotoman. Zmarszczył brwi. Z jakiegoś powodu Nishimura nie wydawał się zachwycony. O co mu chodzi? Usta ułożyły się w pierwszą sylabę pytania, ale ciemnowłosy był szybszy. Ruszył na spotkanie z jajecznicą. W pierwszym odruchu ogon Gilberta zaczął się poruszać. Zatrzymał się jednak raptownie, gdy chłopak zdał sobie sprawę, że jego pan wcale nie podszedł do kuchenki, aby skonsumować jego dzieło, a jedynie po to, aby zalać je chłodną wodą. I dwadzieścia minut psu w dupę, czy jak to się mawia. Ci którzy wierzą w umiejętności kulinarne Salvatore`a powinni chyba najpierw spróbować przesiedzieć z nim okres gotowania w kuchni i zostać [s]królikami doświadczalnymi[/s] smakoszami.
Dlaczego Takanori wyrzucał także tosty?
Dym był drażliwy. Czułe zmysły świrowały. Oczy zrobiły się czerwone, ale Wilk zdusił łzy zbierające się w kącikach ślepi. Nabrał głębokiego powietrza przez usta, bo jeszcze chwila, a nos spakuje manatki i wyprowadzi się do Vegas. „Spokojnie, panowie, nie mam pojęcia co robię!” Faktycznie. Gilbert jakby dopiero zorientował się, że coś mu lekko nie wyszło. To jednak jeszcze nie powód, aby mu o tym brutalnie przypominać.
Czarnowłosy zrobił obrażoną minę. Słowa kotowatego w pewien sposób zmusiły go do okazania podłych emocji. I to pytanie... czy on rzeczywiście miał o tym jakiekolwiek pojęcie? - Nie. Ależ oczywiście, że nie. Hm. Nie sądzę. Znaczy, nie wiem. Jeszcze tego nie rozgryzłem, ale może fakt, że prawie spaliłem ci kuchnie, a twoja patelnia ma lata świetności już za sobą, do niczego nie prowadzi. Serio. Nie mam pojęcia. Chcesz mnie oświecić, mój panie?
Umilkł. Takanori nie wyglądał na zadowolonego, że jego telefon został potraktowany jak piłka i trzasnął o ścianę z mocą, której się nie spodziewał. W złości robimy naprawdę głupie rzeczy...
„A teraz to posprzątaj”.
Uniósł brew w górę, ale nie protestował. Zdał sobie tylko sprawę, że teraz poza byciem wrogiem, dłużnikiem, psem, oficjalnie został również kochankiem. To oznaczało przede wszystkim nowy zakres obowiązków, które nie zwalniały z poprzednich wymagań.
- Nie przywykłem do tłumaczenia się, przecież wiesz. Jednak teraz, gdy zabiegliśmy odrobinę za daleko, czuję, że powinienem ci to nieco wyjaśnić. Po swojemu, więc możesz nie zrozumieć tego dokładnie tak, jak ja chciałbym, abyś to zrozumiał. Bo widzisz... do wczoraj nie byłem twoim kochankiem. I serio, trudno przestawić mi się na inny tryb. To co powiem, będzie bezczelne, ale nie mam zamiaru tknąć tego, co sam rozwaliłem. – Westchnął. - Nie jestem narwany. Cenię spontaniczność. Ale to absolutnie nie oznacza, że jak pisze do ciebie jakiś frajer, wysyła tryliard serduszek, a jego głównym hasłem jego „noc” powiązana z „tobą” i „zawsze” plus „zostawiłeś”, to nie zdziw się, że ja się denerwuję. Pytałeś jakbym się czuł, gdybyś ty czytał moje smsy. - Wskazał kciukiem za siebie, w kierunku swojego telefonu wadliwego rocznika. - Śmiało. Nie mam tam żadnej treści, która wzbudziłaby twoje podejrzenia. Zresztą, nawet gdybym po pierwszym wyznaniu, jakie ci zafundowałem, rzucał się innym do łóżka, to robiłbym to ostrożniej. Zero sms'ów, zero listów. Czysta chwila. – Wzruszył barkami. Fajnie. - Oczywiście tego bym nie zrobił. Jestem wierny jak czterej pancerni. – Skrzywił się nagle. - Głupia metafora. Utnijmy tych pancernych. I z całym szacunkiem dla ciebie, ale nie wyglądasz na kogoś, kto trzyma ręce przy sobie. Chociaż ja pewnie też nie. Przy takiej aparycji nadawałbym się tylko do burdelu. Ale... doskonale wiesz, co mam na myśli. Czytałem twoje wiadomości. To trochę niesprawiedliwe, ale wiedz, że zdaję sobie z tego sprawę. Też czuję się winny, ale tylko pośrednio. Reszta to twoja wina. Jakbyś serio nie mógł chodzić na mniej namolne dziwki. Swoją drogą... Valentine? Valentine Vincent Vrael? Nie wierzę, że przerżnąłeś mojego lekarza. Chociaż... w sumie... trudno w to nie uwierzyć. I  całe życie do dupy.
Oj, nie kuś...
- Ale myślę, że miałeś prawo. Chyba każdy miał, hm? Tylko różnimy się tym, że ja miałem jednego kochanka i brałem to na serio. Może nawet odrobinę zbyt – urwał.
Gilbert spojrzał w górę, potem nieco bardziej na bok, jakby zastanawiał się nad czymś na tyle głęboko, aby umilknąć. Przywoływał obraz Gabriela i... właściwie zdał sobie sprawę jak niepodobny był do Takanoriego. Tu ciemne włosy, tam kosmyki w kolorze zszarzałego śniegu. Tu szare, groźne tęczówki, błyszczące spod poszarpanej grzywki, tam wesołe, iskrzące się, złote punkciki spoglądające z wygórowaną pewnością siebie. Spokój i wybuchowość, niedostępność i zaangażowanie, chwiejność i stabilność, chłód i ciepło, posłuszeństwo i zgryźliwość... Gilbert pokręcił głową. - No a ty... sam nie wiem... Ile osób przeleciałeś przez ten czas? Czekaj. Jeśli więcej niż pięćdziesięciu to nie chcę wiedzieć.
Przejechał dłonią po twarzy w geście zrezygnowania. Czemu był pewien, że Takanori w takim razie nie wyjawi mu liczby?
- I jak mam być już w pełni szczery, to... wiesz czemu mnie to tak naprawdę wkurzyło? Bo on zachowywał się, jakby ledwie kiwnął palcem, a ty od razu do niego przyszedłeś... ja na ten dzień musiałem czekać wieczność, za każdym razem prawie rzucając to w cholerę. Żyły sobie podcinałem by mieć to, co on miał bez wysiłku. No szlag jasny mnie trafia na takie coś! Mogę go zabić, mogę, mogę, mogę? Za takie chrzanienie powinno się przeprowadzać egzekucję. Zresztą... sam przeczytaj!


Ostatnio zmieniony przez Gilbert dnia Sro Cze 19, 2013 9:07 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Take
Niepohamowany Szał

Take


Dołączył : 03/04/2013
Liczba postów : 2307
GHOST : Zastępca
Godność : Takanori „Kitsune” Nishimura.
Wzrost i waga : 169 cm | 49 kilogramów.
Partner : I told you I`m gonna hold you down until you`re amazed, give it to you till you`re screaming my name, you stupid dog.
Pan/Sługa : - | Gilbert, Prawy, Mio, Leo, 7.
Znaki szczególne : Spaczenie emocjonalne. Szare, kocie oczy i wydłużone, mocne, zaostrzone, zwierzęce kły. Znaki w kanie wytatuowane wzdłuż linii kręgosłupa; duża blizna przecinająca klatkę piersiową. Kilka kolczyków w prawym uchu, a w lewym jeden. Wyraźna blizna pod lewym okiem, ciągnąca się od dolnej powieki do połowy policzka.
Aktualny wygląd : Daylight's End: klik; Nocna Republika (Shetani): klik; misje: klik; Think you're a dragon slayer: klik.
Ekwipunek : Zapalniczka benzynowa, paczka czekoladowych papierosów, w kaburze czarny rewolwer ASG z pełnym magazynkiem (6 naboi), komórka, pieniądze i scyzoryk.
Inne : Niezrównoważony psychicznie skurwiel. I ma widoczną malinkę na szyi...?
Obrażenia : Rozdarty, opatrzony lewy bok; liczne zadrapania na ciele, szczególnie na plecach (czyli good sex, bo Gilbert).
Bestia : Feniks ‒ Andromeda; Reikon ‒ Ryu.
FUNKCJE : Administracyjny Skurwiel; Mistrz Gry; Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptySro Cze 19, 2013 7:30 am

Zdaje się, że już kiedyś to słyszał. Teraz jednak jego słowa nie miały nic wspólnego z ironią – chciał tylko zaznaczyć, jak powinien wyglądać jego poranek. Gdy cierpiało się na bezsenność i przez większość czasu zmrużenie oka graniczyło z cudem, to gdy już osiągało się stan zakrawający o niemożliwość, na pewno nie liczyło się na to, że zostanie on przerwany w dość brutalny sposób. Nie chodziło tu tylko o zarzuty, które stawiał przeciwko niemu Gilbert, a o całe zamieszanie, które nastąpiło w jego domu za sprawą czarnowłosego. Logicznym było, że nie posłuchał go, gdy ten kazał mu zostać na miejscu i czekać na wyrok. A i jeszcze dziwiło go to, że czarnowłosy jeszcze nie zdążył się zorientować, że popełnił wiele błędów, zabierając się za przygotowanie śniadania. Na początku myślał, że to zaledwie nagła furia sprawiła, że Salvatore kompletnie zapomniał o przygotowywanych potrawach na rzecz uraczenia Takanoriego swoim nieprzyjemnym tonem na dzień dobry, jednak niedopasowana różnorodność zapachów, które ledwo przedzierały się przez odór spalenizny, dawała mu do zrozumienia, że jego kochanek kompletnie nie miał wyczucia kulinarnego. Ale z drugiej strony mógł niezaprzeczalnie okazać się mistrzem w truciu innych. Może właśnie do tego zmierzał?
„Chcesz mnie oświecić, mój panie?”
Przesunął ręką po twarzy w wyrazie rezygnacji. Gest ten zdawał się być wymowną odpowiedzią, choć ciemnowłosy powinien założyć, że zarówno gusta, jak i smaki były różne. To, że zwęglona jajecznica z dodatkiem skorupek i tosty przepełnione wszystkim, co tylko wpadło kucharzowi pod rękę nie uderzały w upodobania Nishimury, wcale nie musiało oznaczać, że Wilkowi także nie odpowiadały. Problemem było to, że nawet przez myśl mu nie przeszło, że chłopak wypruwał sobie flaki i głowił się nad przyrządzeniem czegokolwiek właśnie dla niego. Bo skąd miał to wiedzieć? Nikt nigdy nie próbował starać się dla niego w ten sposób (i na tę chwilę chyba wolał, aby tak pozostało). Ponadto to, że w ogóle nie jadał śniadań wydawało mu się tak oczywiste, że Vampa także powinien o tym wiedzieć, pomijając fakt, że nigdy mu tego nie powiedział.
Szczerze? Póki co jesteś w tym beznadziejny ― zmarszczył nos z niesmakiem. Nigdy nie owijał w bawełnę. ― Naprawdę zamierzałeś to zjeść? Godne „Nieustraszonych”. Chociaż rozumiem, jeśli robiłeś to pierwszy raz...Tylko dlaczego w mojej kuchni, do cholery?Ale nawet idiota wie, jak powinna wyglądać jajecznica. Jest żółta, a prawdopodobieństwo znalezienia w niej skorupki jest tak niewielkie, że niektórzy za to płacą. Jednak co kto lubi. Jak się za coś zabierasz, to pilnuj tego ― mruknął. Jak w ogóle miał być zadowolony, gdy musiał wdychać to skażone powietrze? Nie minęła nawet doba, a on już czuł, że będzie miał więcej problemów, niż sądził. Choć wczoraj powiedział, że kłopoty są przyczyną tego...
Zaczynam zaskakiwać sam siebie.
Jeszcze spotkał się z odmową. Pokręcił głową z dezaprobatą, choć w normalnych warunkach zapewne już podniósłby głos albo wpakowałby mu twarz w breję na patelni. Jednakże nawet on musiał się przestawić, co wcale nie oznaczało tego, że zamierzał po nim sprzątać. Wszystko miało swoje granice, tak? A od czego miało się innych ludzi? Natomiast rzeczą, do której Kitsune przede wszystkim powinien przywyknąć było gadulstwo Wilczego, choć zeszłego wieczoru i on pozwolił sobie na wygłaszanie dłuższych monologów, których siłą rzeczy Gilbert musiał wysłuchać, skoro nie zdecydował się na taktyczny odwrót. Ale Takanori i tak dostawał za swoje. I to z nawiązką. Z tym, że dla odmiany wnioski, które wyciągał czarnowłosy nie pokrywały się z tym, co było naprawdę. Że niby skąd pomysł, że nie trzymał rąk przy sobie?
To będzie długa droga ― wymruczał do siebie pod nosem. Zapewne chodziło tu tylko i wyłącznie o zbudowanie trwalszych fundamentów. Trudno zaskarbić sobie cudze zaufanie, gdy słucha się tylko o tym, co jest nie tak. Zaraz jednak podniósł głos o kilka tonów, by ten był bardziej wyraźny dla Vampy: ― Dobra, rozumiem. Poza tym możesz wierzyć lub nie, ale to zawalanie mojej skrzynki bezsensem przeszkadza mi równie bardzo, co tobie. Dlatego przeważnie to ignoruję. I nie, nie obchodzi mnie zawartość twojego telefonu, niezależnie od tego, co myślę, że mógłbym tam znaleźć. Niektóre rzeczy wyjdą na jaw prędzej czy później, a akurat w tej kwestii sam powinieneś się pilnować. Wiedzieć, gdzie postawiona jest granica, której sam też powinienem się trzymać i zamierzam, bo ‒ w przeciwieństwie do tego, co mówisz ‒ nie rżnę się z każdym. Ale oczywiście możesz myśleć co chcesz.W końcu tak bardzo mnie znasz, skwitował sarkastycznie w myślach. ― A to niespodzianka. Nie miał wypisanego na czole „Lekarz Gilberta. Nie pieprz się z nim, Take”. Zresztą, to już nieważne.
Dla niego przekreślenie kogoś nie było wyczerpujące. Rzecz jasna, gdy chodziło o kogoś mało ważnego. Tym tylko uświadamiał Salvatore'owi, że raczej nie był skłonny do przywiązywania się do wszystkiego i wszystkich. To zdarzało się tak rzadko, że było jakimś drobnym przełomem. Z tym, że fakt, że do czarnowłosego nie docierało to, że nie mówił takich rzeczy wszystkim, był nieco uwłaczający. Ale ‒ oczywiście ‒ Takanori nigdy wcześniej nie zrobił nic, co skłoniłoby Gilberta, by mu zaufał, toteż teraz nawet się tego nie domagał. Zaraz uniósł rękę w uciszającym geście.
Chyba nie chcę o nim słuchać. I już to mówiłem. Sam nie będę ci wytykał tego, co robiłeś kilka lat czy kilka miesięcy temu. Rzecz jasna możesz mi oszczędzić szczegółów z tym związanych ― bo co? Bo okaże się, że jego były kochanek był czarujący, czuły i uroczy, a gdyby nagle pojawił się z powrotem, mógłby sobie go zabrać? Kąciki jego ust mimowolnie drgnęły, chcąc ściągnąć się w wąską linię. Racja ‒ różnili się nieco podejściem do pewnych spraw, ale chyba na tę chwilę nie chciał wysłuchiwać wywodów na temat własnej niestałości. ― Mhm, setkę od razu ― sarknął, mrużąc oczy. A miał nie odpowiadać, choć obecna odpowiedź brzmiała tak, jakby znacząco mijała się z prawdą. I tak było.
Zaraz rozchylił usta, ale zamknął je, jakby zastanawiał się nad tym, co jeszcze powinien powiedzieć, żeby wreszcie wbić mu poprawne myślenie do tego pustego łba. W tym czasie spoglądał na niego z powątpiewaniem, jakby to, co uważał nie miało najmniejszego sensu. Że niby ciemnowłosy miał być na czyjeś zawołanie? Że w tym, że kazał mu czekać było coś złego? Milcząc jeszcze jakiś czas, podszedł rozwalonego telefonu i pozbierał wszystkie jego części. Złożył urządzenie w całość i zaraz podjął próbę włączenia go. Na całe szczęście telefon zawibrował lekko, a zaraz po tym wyświetlacz zaświecił się, dzięki czemu wiadomym było, że aparat nie uległ kompletnemu zniszczeniu.
A widzisz, żeby mi się tam spieszyło? ― uniósł brwi, wpatrując się w komórkę, która nagle znów odezwała się dźwiękiem przychodzącej wiadomości. ― Nie jestem psem, który przybiega na zawołanie, merdając ogonem. Myślisz, że poszedłbym tam tylko dlatego, że ktoś rzucił kilkoma czułymi słówkami i wyraził chęć zobaczenia się ze mną? Otóż nie ― przeszedł do skrzynki odbiorczej i przesunął palcem po ekranie, odczytując pobieżnie wszystkie wiadomości, łącznie z tymi, które zostały wysłane z jego telefonu nie za jego sprawą. Ciekawe... ― Urocze. Ale nie rób ze mnie świra przy innych ― mruknął, zerkając na chłopaka z ukosa i za moment definitywnie wystukał jakąś wiadomość, by po tym wykasować cały wątek i odłożyć telefon z powrotem na stół. ― I zrób z nim, co chcesz. I oczywiście, że kazałem ci czekać dużo czasu. Wcale nie czuję się źle z tego powodu. Jeśli zastanowisz się, czy naprawdę chciałbyś zostać potraktowany tak, jak każda inna osoba, z którą spałem bez zobowiązań, odpowiedź byłaby oczywista. Gdyby zadowolił cię sam fakt przespania się ze mną, nie byłoby cię już tutaj. Dostajesz najwięcej, ale mimo wszystko coś jest nie tak, bo nagle ktoś, ktogo już nigdy więcej nie tknę, przypomniał sobie o moim istnieniu. I co miał bez wysiłku? Nie dostał NIC, Gilbercie. Nie twierdzę, by było to nie w porządku, skoro niczego nigdy mu nie obiecywałem. Nic w tym dziwnego. Obietnice nie są czymś, co podaję każdemu na tacy. Wiesz czemu? Bo nie tylko ty... ― co? Aż załupało mu w głowie na samą myśl. Fakt ‒ nie mówi się na głos o wszystkim. ― Nieważne. Po prostu skończ o tym myśleć. Poza tym to idiotyzm twierdzić, że w ogóle mógłbym z nim być. Wyobrażasz sobie to?
Chyba jednak nie chciał znać odpowiedzi. Vampa i jego paranoje mogły podsuwać mu najróżniejsze wizje, które tylko dla niego mogłyby pokrywać się z rzeczywistością.
Hm. Jesteś, jak irytująca żona ― skwitował, podchodząc bliżej i wyciągnął rękę, by wpleść palce w jego włosy. Zmusił go do odchylenia głowy, samemu przysuwając swoją twarz bliżej. Ciepły oddech padł na wargi czarnowłosego. ― Ale nigdy więcej nie próbuj gotować ― musnął jego usta i wyprostował się, odsuwając rękę. No co za cham i prostak! To też zamierzał wypominać mu do końca życia? ― Chcesz coś, co nie jest spalonymi tostami z... Orzechami i musztardą? Masz dziwne wyczucie smaku.
No chyba jego brak.
Powrót do góry Go down
Czarny Wilk
Nieudany Eksperyment

Czarny Wilk


Male Dołączył : 04/04/2013
Liczba postów : 2332
AKATSUKI : Zastępca; dowódca patroli.
Wzrost i waga : 158 cm. na ledwo 35 kg.
Partner : The truth is you could slit my throat. And with my one last gasping breath. I'd apologize for bleeding on your shirt...
~ wasza pieprzona wysokość.

Aktualny wygląd : PatrolMisja Akatsuki (nielegalny kontrahent)See you in hellDaylight's EndCatch me if You canSalon
Ekwipunek : Klucz do domu Takanoriego.
Inne : RelacjeKontaktObrażenia • Malinki na ciele. Dużo malinek. Taki dalmatyńczyk pod ubraniem. • Ślad po kłach na szyi, aktualnie zasłonięty przez bandaż. • zdarte gardło (efekt: nienaturalna chrypa)
Bestia : Jednorożec - Nutella Azor von Lerłamerlę, Rabbi - Mozart, Nekro - Laien.
Artefakt : Uniwersalny Kluczyk.
FUNKCJE : Kundel administracji; Mistrz Gry; Naczelnik Misji; Strażnik Elementu Otchłani; Uzupełnianie spisu rang specjalnych.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptySro Cze 19, 2013 11:04 pm

- Nie tobie oceniać, gdy nie spróbowałeś.
„Naprawdę zamierzałeś to zjeść?”
- Nie. Ty zamierzałeś. Nie robiłem tego dla siebie. Choć przyznam, że w mojej wersji wydarzeń rzuciłeś mi się na szyję i dziękowałeś, że zrobiłem dla ciebie coś tak pysznego. Chyba nie wyszło.
Wątłe ramiona uniosły się i opadły w wyrazie rezygnacji. To nie jego wina, że gary na niego warczały, a gdy chwytał za produkty, aby przyrządzić coś do jedzenia, powodował ból głowy bogów, a pożary były gaszone całymi tygodniami. Być może była to naiwność, brak doświadczenia, odrobiny talentu... a może on nigdy nie nauczy się gotować. Nie wszyscy mogą śpiewać, to i nie wszyscy powinni się pchać z palcami do tostera i piekarnika. Najgorsze było jednak to, że nieważne ilekroć spali sernik na zimno czy przesoli ciasto – on nadal będzie zaglądał innym przez ramię, szczerze wierząc w to, że dzięki obserwacji dane mu będzie podwyższyć swoje umiejętności i – uwaga - „na drugi raz będzie lepiej”. Guzik z pętelką. Im częściej, tym gorzej. Istniała zresztą możliwość, że starał się nieco ZA bardzo. No i nie zdawał sobie sprawy, że dwa odrębne produkty... cóż. Choć oba lubi, to w zestawie nie muszą tworzyć czegoś pysznego.
Najwidoczniej właśnie zaczynało się jego własne, trudne oświecenie. Przysłuchiwał się słowom.
„To będzie długa droga”... i wyboista... i kręta... i stale, i ciągle, i nieprzerwanie pod górkę... i... no i co z tego? Gilbert zdawał sobie z tego sprawę. Zdawał sobie sprawę nawet z tego, że zdawał sobie z tego sprawę, a to już czyniło go bardziej oczytanym stworzeniem. Wielu chętnie by się wykłócało, ale kwestia tego, czy któryś z nich w połowie nie oznajmi, że ma dość, była niezaprzeczalnie uzależniona od czasu i sytuacji. Nawet wróżbita Maciej nie wie, co Gilbert przyniesie jutrzejszego dnia. Znów dobierze się do garów? Napadnie na staruszkę? Będzie potulnym, miłym psiakiem, który da się zaciągnąć na wspólny, poranny prysznic? Opcji tak wiele, a nerwów tak mało... Na upartego można nawet uznać, że jego mottem życiowym jest coś pokroju: „dzień bez brojenia, to dzień stracony!”, a z takim właśnie tokiem myślenia... jeszcze trochę, a wyłoży się na prostej. Nie trudno o potknięcie, gdy coraz więcej ludzi podkłada nogi, prawda? To mógł być ułamek chwili, który przeważy szalę i zmusi Takanoriego do kapitulacji.
Jednocześnie wiedział, że Nishimura jest silny. Być może w jego głowie rozgrywała się teraz rzeź, ale z zewnątrz był wyważony, stoicki, pełen rezerwy. Na pierwszy rzut oka prezentował się wyśmienicie – erudycyjny, powściągliwy, niedostępny. Nic dziwnego, że przykuwał spojrzenia. W oczach Gilberta ani na chwilę nie stracił na cenności. Chłopak podziwiał go za umiejętność wyrażania myśli bez uderzania pięścią w twarz rozmówcy i kochał za chwile, gdy ten tracił nad sobą panowanie. To przyjemne mieć świadomość, że poruszyło się emocje skały.
„A widzisz, żeby mi się tam spieszyło?”
A co ja mówiłem o ironii?
„Nie jestem psem, który...”
Gilbert uniósł brew w górę. Czy to cicha sugestia?
„Urocze”.
Zmarszczył nos. Co takiego było urocze? Co on uroczego widział w zadymionym pomieszczeniu, w którym zajeżdżało martwą wiewiórką? Salvatore właściwie miał zamiar się zapytać, ale kolejne słowa skutecznie mu to uniemożliwiły. Zdawał się zresztą nagle zobojętniały na sytuację. To trochę tak, jakby po otrzymaniu zadowalających wyjaśnień, wszelakie obawy spływały po nim jak po kaczce, a on sam zdążył już zapomnieć o wywołanej aferze. - Po prostu zabiję każdego, kto się do ciebie zbliży. Znam czterdzieści sześć tysięcy sposobów na agonalny koniec. – To zapewnienie nie było chyba niczym, co powinno wywołać taką dumę. Jednak Gilbert sam w sobie wydawał się zadowolony. W porządku. Przespał się z jego lekarzem (co za trauma...), ale to było dawno, nieprawda, plotki i niedomówienia, a Vivi jest upośledzony psychicznie. Świecie niedaleko. Wystarczyło jeszcze odrobinę, aby odgrodzić ich od siebie. Podświadomie zresztą wierzył, że Takanori nie będzie mu niewierny. Naturalnie opinia na jego temat nadal nie ulegała modyfikacji. Tu nie chodziło o to, czy była to prawda czy nie – tak się to po prostu prezentowało. Takanori nie miał nic do stracenia, więc dlaczego miałby rezygnować z tego, na co miał ochotę w danej chwili?
Usta ściągnęły się w wąską linijkę, tamując rozeźlone prychnięcie. Czasami ich sprzeczki polegały na niczym więcej jak próbie udowodnienia własnych racji, gdzie oboje – paradoksalnie – ją mieli. W większym, mniejszym, ale zawsze w jakimś stopniu. Byli nieomylni w swojej ideologii. Kreatorzy nowych perspektyw. Oboje patrzyli przez pryzmat doświadczeń, przeszłości, zranień, porażek, wzniesień... bo obu Życie kopnęło i pytało durno, co tak leżą.
„Zresztą, to już nieważne”.
- Yup – przytaknął ochoczo. Co zakończono, to zakończono. Basta. Nie było mowy o pomyłce i drążeniu tema...
UWAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAH?!
Gilbert zamrugał oszołomiony, odganiając zaskoczenie. Na twarz wstąpił rażący rumieniec, który okrył całe policzki ciepłym kocem. Taknori mógł poczuć uszy, które odchyliwszy się do tyłu, ledwie musnęły końcówką jego dłoń. - H-ha? – wyjąkał, bo właśnie dotarło do niego śliczne sformułowanie o żonie. Tak. To niewątpliwie podniesie mu ego. A tak na poważnie - ktoś chyba będzie musiał go nieco „dowartościować”, skoro w tym momencie Take bezczelnie wkopał je [ego] podeszwą w ziemię. Ale dla takich chwil, Gilbert był w stanie znieść więcej druzgoczących wyzwisk w jego kierunku. Zacisnął powieki, jakby to była kara, a nie nagroda, ale na pocałunek odpowiedział skrytym pomrukiem. Nawet ogon – ta zdradziecka bestia! - poruszył się, prześlizgując się po posadzce i wyrażając niezaprzeczalną radość.
„Ale nigdy więcej nie próbuj gotować”.
I tak będę, ale w rzeczywistości kiwnął głową, bo nie myślał teraz o tym specjalnie. Przesunął językiem po dolnej, pogryzionej wardze i spojrzał na Takanoriego błyszczącymi ślepiami. Miał wrażenie, jakby czas choć na chwilę okazał się dla niego łaskawy. Nie uciekał – bo nie musiał. - Zejdź ze mnie, Take! – rzucił, wreszcie odzyskując rezon. Na twarzy pojawiła się charakterystyczna mina buntownika. - Dlaczego nikt tylko mnie nie pozwala gotować? – warknął, siadając na krześle i wyciągając na nim ręce, jednocześnie niemalże kładąc się na blacie. Oparł brodę między ramionami i wypuścił z sykiem powietrze, co – tak nawiasem – można uznać za niezbyt chętną zgodę. Przystał na warunek, bo sam był cholernie głodny. Porażka była, ale jej smak okazał się gorzki.
Stuknął palcem w stół.
- Vincent niech lepiej się strzeże. A ja nie chcę być irytującą żoną! Jak będę grzeczny i niezazdrosny to mi coś usmażysz? I... jesteś dziwny.



|| No trudno. Jestem padnięty, ale obiecałem posta, to jest... Oyasumi. ||
Powrót do góry Go down
Take
Niepohamowany Szał

Take


Dołączył : 03/04/2013
Liczba postów : 2307
GHOST : Zastępca
Godność : Takanori „Kitsune” Nishimura.
Wzrost i waga : 169 cm | 49 kilogramów.
Partner : I told you I`m gonna hold you down until you`re amazed, give it to you till you`re screaming my name, you stupid dog.
Pan/Sługa : - | Gilbert, Prawy, Mio, Leo, 7.
Znaki szczególne : Spaczenie emocjonalne. Szare, kocie oczy i wydłużone, mocne, zaostrzone, zwierzęce kły. Znaki w kanie wytatuowane wzdłuż linii kręgosłupa; duża blizna przecinająca klatkę piersiową. Kilka kolczyków w prawym uchu, a w lewym jeden. Wyraźna blizna pod lewym okiem, ciągnąca się od dolnej powieki do połowy policzka.
Aktualny wygląd : Daylight's End: klik; Nocna Republika (Shetani): klik; misje: klik; Think you're a dragon slayer: klik.
Ekwipunek : Zapalniczka benzynowa, paczka czekoladowych papierosów, w kaburze czarny rewolwer ASG z pełnym magazynkiem (6 naboi), komórka, pieniądze i scyzoryk.
Inne : Niezrównoważony psychicznie skurwiel. I ma widoczną malinkę na szyi...?
Obrażenia : Rozdarty, opatrzony lewy bok; liczne zadrapania na ciele, szczególnie na plecach (czyli good sex, bo Gilbert).
Bestia : Feniks ‒ Andromeda; Reikon ‒ Ryu.
FUNKCJE : Administracyjny Skurwiel; Mistrz Gry; Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyCzw Cze 20, 2013 10:41 am

Nagle odezwał się we mnie instynkt samozachowawczy ― czy on insynuował, że potrawa Gilberta miała na celu zgotowanie mu rychłej śmierci? Możliwe. Co prawda od zjedzenia czegoś spalonego jeszcze nikt nie umarł, jednakże to bynajmniej nie gwarantowało przyjemnych doznań smakowych, a na pewno mogło doprowadzić do złego samopoczucia. I jeszcze okazywało się, że mimo wszystko to jego chciał tym nakarmić. Niedoczekanie. ― Masz idiotyczne wizje. W mojej wersji wydarzeń mówię ci, że nie jadam śniadań, a później przywiązuję cię do krzesła i każę ci jeść to, czym próbowałeś mnie otruć. Poważnie – następnym razem dosyp mi cyjanku do kawy. Nie zorientuję się, że coś jest nie tak.
Przestań. Zrobił to dla ciebie.
Większą przysługę wyświadczyłby mi, gdyby się za to nie zabierał.
Jego problemem polegał na tym, że nie potrafił doceniać gestów, gdy te kończyły się porażką. Zawsze skupiał się na gorszej stronie medalu i nawet osoby mu bliższe nie miały co liczyć na taryfę ulgową. Mogło to wywoływać wiele wątpliwości co do tego, czy zależało mu na kimkolwiek, skoro nic nie robił sobie z tego, że swoim niezadowoleniem może sprawić komuś przykrość. Wyznawał zasadę szczerości, mimo tego, że często bywała bolesna, jednakże wciąż ukazywała jego prawdziwe podejście. Oczywiście istniały dla niego sprawy, które wymagały posługiwania się kłamstwem, jednakże nie miały one nic wspólnego z życiem codziennym. Dlatego przebywanie w jego towarzystwie na dłuższą metę było uciążliwe, wymagało niemałej cierpliwości, a jednocześnie w jakiś sposób hartowało ducha. Ale niewielu potrafiło znieść drażniące podejście, jak i czasem przedłużające się chwile milczenia. Pozostawianie spraw bez jasnego komentarza, częstą ignorancję, brutalność i całą resztę wad, których – wbrew temu, co zwykle twierdził Gilbert – posiadał całe mnóstwo. Miał po prostu swój indywidualny sposób na uświadamianie innym, że w jego oczach nie są całkowicie skreśleni i niezależnie od tego, co mówi, przywiązuje do nich wagę. Odkrycie tego wymagało skupienia, cierpliwości, a wtedy nawet zwykła myśl „O rany, nie przywalił mi. Chyba jednak nie jest tak źle” wydawała się być pokrzepiająca. A rzadko naginał swoje własne zasady, a już na pewno nie zdarzało mu się powtarzać czegoś dwa razy, dlatego każdą wyjątkową chwilę trzeba było po prostu zachować w swojej pamięci na długo. To nie on był wystawiany na próbę przez innych, a inni przez niego. Więc sprawa tego, kto pierwszy zmusiłby kogo do kapitulacji stała pod znakiem zapytania.
Upartość też miała jakieś granice.
Już widzę, jak powalasz na łopatki sprzedawcę sklepu, który przypadkiem mnie dotknął ― pokręcił głową. W każdym razie trudno powiedzieć czemu, ale akurat taka kolej rzeczy mu odpowiadała. Nie chodziło tu o to, że potrzebował bodyguarda, skoro z wieloma rzeczami potrafił poradzić sobie samodzielnie. Tu chodziło o zabieganie. O to, że nie tylko on... ― W każdym razie jedziemy na jednym wózku ― ... będzie tym, który naprawdę będzie zdolny roznieść pół – a nawet więcej – Otchłani, gdy coś mu się nie spodoba. I nie będzie go interesowało to, kim jest osoba, która położy na nim brudne łapsko, chociaż... sprzedawcy sklepu może jeszcze by odpuścił. Nie był aż tak wybuchowy.
I przynajmniej udało mu się ugłaskać Vampę, co wcale nie było takie trudne, choć pewnie dlatego, że i tym razem nie powiedział niczego, co mijałoby się z prawdą. Pewne rozdziały wymagały zamknięcia, a pozostawianie ich za sobą wcale nie sprawiało, że było mu żal. Brak sentymentalności w wielu aspektach był całkiem wygodny.
Dlaczego? Bo najwyraźniej wszyscy wiedzą czym to się kończy. Powinieneś zacząć od czegoś prostszego, a później znaleźć sobie kogoś, kto nauczy cię czegoś bardziej zaawansowanego ― wzruszył barkami o podszedł do zlewy, wyciągając z niego patelnię, która zdążyła już ostygnąć i... właśnie wylądowała w koszu. Prawda była taka, że nawet szorowanie jej godzinami już na nic by się nie zdało. Czarnowłosy zdecydowanie miał talent do niszczenia tego, co wpadło mu w ręce.
„I... jesteś dziwny.”
Powiedziała kwintesencja normalności ― mruknął i wylał do zlewu wodę z garnka, którą Salvatore wstawił z niewiadomych przyczyn. Do pełni szczęścia destrukcji brakowało mu makaronu? Przy okazji umył ręce, co świadczyło o tym, że prawdopodobnie nie żartował z przygotowaniem mu śniadania. ― I... jakoś trudno uwierzyć mi w to, że taki będziesz. A skoro tak bardzo chcesz się na coś przydać... Wstaw wodę. W czajniku. Zalewasz wodą, naciskasz przycisk i czekasz aż się wyłączy. Banalne, co? ― gdyby nie powaga, z jaką opisywał mu tak proste czynności, można byłoby przysiąc, że robi to złośliwie, jakby mimo wszystko zdawał sobie sprawę, że Gilbert był takim ewenementem, że spieprzyłby nawet tak prostą rzecz. Sam w międzyczasie schował w szafkach zbędne składniki, robiąc miejsce dla tych, które faktycznie były przydatne. I wcale nie tak dużo, ile czarnowłosy twierdził, że powinno być. Wyciągnął drugą – i na pewno już ostatnią – patelnię i ustawił ją na piecu, który już włączył, tak samo, jak nieszczęsną kuchenkę, w której ustawiona temperatura wcale nie musiała być aż tak wysoka. Zaraz włożył tam dwie, posmarowane wcześniej masłem (którego część przy okazji właśnie topiła się na patelni) kromki, zamknął i zabrał się za pokrojenie szynki w cienkie plasterki.
Kundel nie przywykł do tego, że jego pan co jakiś czas urzędował w kuchni. Psia ciekawość brała w górę, więc siłą rzeczy podszedł bliżej, strzygąc uszami. To, że usiadł obok spotkało się z ignorancją ze strony właściciela. Czworonóg zadarł wyżej pysk, by móc dokładniej ocenić zapach, który był znacznie przyjemniejszy od tego, który przed momentem zafundował im Wilczy. Chart odruchowo oblizał pysk, a puszysty ogon mimowolnie zaczął szurać po podłodze, zdradzając nadzieję na to, że załapie się na kawałek wędliny, a jednak Takanori nie przywiązywał najmniejszej uwagi do głodnego pupila. Musiał jakoś zwrócić jego uwagę... Tak niewiele brakowało.
Nawet o tym nie myśl ― mruknął chłodno, gdy pies już rozdziawiał pysk, planując ostrożnym przygryzieniem zębów zaczepić ciemnowłosego. Cała akcja zakończyła się głuchym kłapnięciem zębów. Kundel najwyraźniej musiał zadowolić się powietrzem. Psie uszy przylgnęły do czaszki, a ogon przestał zamiatać posadzkę. Jaka szkoda, że efekty ukazywania niezadowolenia nie działały na Nishimurę... ― Daj mu jeść ― zwrócił się do Wilka, ostrzem noża wskazując szafkę, w której znajdowała się karma. Swoją drogą przyłapał się na tym, że w gruncie rzeczy wychodziło na to, że dorobił się kolejnej gęby do wykarmienia. Przynajmniej ten jeden raz. Nie wyglądało na to, by jakoś szczególnie uwielbiał zabawę w kuchni. Nie wkładał w to tyle oddania, które mogła narodzić świadomość, że robił to dla czarnowłosego. Dla niego było to coś wyuczonego. Nie musiał nawet skupiać się za bardzo, a jedynie wzrokowo oceniał czy coś wydawało się być już w miarę zjadliwe i dobrze pachniało. Dzięki temu, gdy wrzucone na patelnie plasterki szynki podsmażyły się już odrobinę, wiedział, że może dodać tam jajka, których zawartość została oddzielona od skorupek lądujących w koszu. Później dosypał trochę soli, której ilość na oko wydawała mu się wystarczająca, a dopiero później zabrał się za rozmemłanie potrawy z dodatkiem, który na pewno odpowiadał czarnowłosemu. I kolejna niespodzianka – robienie jajecznicy wcale nie musiało trwać trzydzieści minut, właściwie okazało się, że już po dwóch minutach zaczęła wyglądać tak, jak powinna. Wtedy wyłączył piec i i umieścił przygotowanie śniadanie na talerzu. Odłożył patelnię i zaraz wyłączył kuchenkę, wyciągając z niej chrupkie już pieczywo, które także znalazło się na białym naczyniu.
Już ― skwitował, dając mu znak, że może zabrać talerz. A Kitsune? Już wspomniał, że nie jada.

Never again. xD
Powrót do góry Go down
Czarny Wilk
Nieudany Eksperyment

Czarny Wilk


Male Dołączył : 04/04/2013
Liczba postów : 2332
AKATSUKI : Zastępca; dowódca patroli.
Wzrost i waga : 158 cm. na ledwo 35 kg.
Partner : The truth is you could slit my throat. And with my one last gasping breath. I'd apologize for bleeding on your shirt...
~ wasza pieprzona wysokość.

Aktualny wygląd : PatrolMisja Akatsuki (nielegalny kontrahent)See you in hellDaylight's EndCatch me if You canSalon
Ekwipunek : Klucz do domu Takanoriego.
Inne : RelacjeKontaktObrażenia • Malinki na ciele. Dużo malinek. Taki dalmatyńczyk pod ubraniem. • Ślad po kłach na szyi, aktualnie zasłonięty przez bandaż. • zdarte gardło (efekt: nienaturalna chrypa)
Bestia : Jednorożec - Nutella Azor von Lerłamerlę, Rabbi - Mozart, Nekro - Laien.
Artefakt : Uniwersalny Kluczyk.
FUNKCJE : Kundel administracji; Mistrz Gry; Naczelnik Misji; Strażnik Elementu Otchłani; Uzupełnianie spisu rang specjalnych.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyCzw Cze 20, 2013 10:36 pm

Prychnął rozdrażniony.
- Jesteś niesprawiedliwy. A może nie każdy ma talent, hm? Weź czasem pod uwagę moje starania. I co mnie to, że nie jadasz śniadań? Na dobrą sprawę nie jadasz również obiadów, kolacji, podwieczorka i przystawek, ale nikt nigdy nie wyrył dłutem w kamieniu, że ta zasada nie może być czasami nagięta. Dałbyś mi odrobinę satysfakcji... No okej, tym razem może niespecjalnie mi wyszło... – I nie wyszło wcześniej, nie wyjdzie teraz i nie wyjedzie nigdy później. - Ale następnym razem będzie lepiej, a wtedy to w ciebie wmuszę. Też umiem przywiązywać do krzesła, wiesz? Jestem dużym chłopcem, sznurowadła nie stanowią dla mnie problemu.
Cholera. Kochał go, ale ta miłość powoli wywoływała skręt żołądka. Jak on mógł być tak nieczuły?!
„To Takanori”.
No niby wiem, ale... yh! Do diabła z nim!
„Znów wysyłasz go do ojca?”
Gilbert nabrał powietrza do płuc. Nawet jego umysł wiedział, że nie ma co liczyć na podziękowania ze strony ciemnowłosego. Tego jeszcze nie było, żeby Nishimura za spalenie kuchni zafundował komukolwiek owacje na stojąco w świetle reflektorów. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Salvatore wcale nie chciał, by tak to wyszło... W jego plan wchodziło sympatyczne śniadanie, relacjonowanie ostatniego meczu, gadka-szmatka na jakieś beznadziejne tematy... a nie pranie się po pyskach, rzucanie taboretami i komentowanie cudzych umiejętności gastronomicznych... albo raczej ich całkowitego braku. I jeszcze śmiał w niego wątpić.
- Już widzę twoje zdziwienie, gdy to zrobię.
Uśmiechnął się krzywo, jakby dostał wiertarką w lewe ucho. Czy Takanori naprawdę pokładał w nim tak niewielkie nadzieje? Naturalnie – Wilk nie był typem, który pada na kolana, zaczyna się kłaniać jak islamski wierzący, obiecuje gwiazdy z nieba, a potem próbuje się jakoś wytłumaczyć i wykręcić. Był prawdopodobnie tym istotnie niewielkim procentem stworzeń, które dając komuś słowo robią to świadomie i szczerze, jednocześnie do końca zabiegając, aby je wypełnić. Na upartego można nawet uznać, że jego gatunek był na wymarciu. - Jeszcze będziesz zbierać szczękę z podłogi – zapewnił z nienaturalną pewnością w głosie. Ale to co mówił było dla niego bardzo znaczące i czuł, że gdyby ktoś tknął Takanoriego choć odrobinę nie tak jak trzeba, jego ramię właśnie witałoby Urugwaj.
„W każdym razie jedziemy na tym samym wózku”.
Wiem, skomentował w myślach i posłał ciemnowłosemu uroczy uśmiech, który miał znaczyć przede wszystkim świadomość. Pewnie, że na tym samym. Gdyby było inaczej, nie robiłbyś tych wszystkich sprzecznych z twoim charakterem rzeczy. A robisz. W nadmiarze. Gdzieś w głębi Gilbert widział każdy drobny, choć nieporadny gest ze strony Kitsune. Nawet, gdy ten robił mu na złość, głaskał pod włos i obrażał – gdzieś „tam” dało się wyczuć odrobinę sympatii. Salvatore uważał, że on chciał pokazać mu świat swoimi oczami, ale przeszłość położyła na nim zbyt wiele ciężkich doświadczeń, aby ochronne bariery zostały rozbite w tak krótkim czasie. Gilbert musiał czekać. Ile? Dzień? Miesiąc? Pół roku? Stulecia? Śmieszne... pewnie kiedyś będzie myślał inaczej, ale na chwilę obecną był w stanie zapewnić go, że poczeka choćby wieczność, jeśli tak będzie trzeba.
A jeżeli on potrafił być na tyle cierpliwy – to i Takanori z pewnością też. Zniesie jeszcze parę kuchennych porażek ze strony tego uroczego, słodkiego, pierdolonego kucharza, prawda?
- Hoa, hoa, nie mówiłem, że ja jestem normalny – żachnął się, opierając policzek o przedramię, aby móc swobodnie wpatrywać się w Nishimurę. Właśnie wyrzucił do kosza patelnię z przepyszną jajecznicą. Może nie zdawał sobie sprawy, że delicji się nie marnuje? - Ale ty i tak jesteś dziwniejszy.
Nie, Gilbert. To jest hipokryzja. Akurat pod tym względem Takanori był dużo bardziej normalniejszy i cacy od ciebie.
Wilczy poruszył leniwie długą kitą i zmrużył ślepia, w skupieniu przyglądając się jego czynnościom. Z początku nie chciał się ruszyć nawet o milimetr (był cały obolały po nocy), ale w końcu zmusił się i z cichym pomrukiem buntu zgarnął ze stołu. Podszedł do czajnika. W pierwszym odruchu chwycił go, nalał wody i postawił na poprzednie miejsce. Minęły trzy sekundy zanim przypomniał sobie również o jego włączeniu. Nacisnął przycisk i kucnął przy blacie, opierając na jego brzegu palce i wychylając ponad nim jedynie skrawek głowy wraz z oczami (← no ja wiem, to takie dziwne, że on ma oczy). Przyglądał się w zastanowieniu czajnikowi, który w niewyjaśniony sposób potrafił sprawić, by woda zawrzała.
Wcześniej by jednak się z latającą świnią na wino umówił niż do końca gotowania pilnował czajnika. Z wiadomych przyczyn zainteresowało go coś innego. Coś, co i Kundla zainteresowało równie potężnie, ale Gilbert – tak dla kontrastu – nie zaczął się oblizywać i szturchać Kitsune w nogę. Zwyczajnie przysunął się nieco bliżej – nadal będąc na niższym poziomie – i zerkał zaintrygowany na wędlinę. Momentalnie i jego ogon zaczął przesuwać się po podłodze, wyrażając więcej niż tysiąc słów i rafaello razem wziętych. A jednak Take nie był takim dupkiem. Gdy Gilbert był już przekonany, że nie da psu ani grama jedzenia, ten nagle... no właśnie. Czy on serio nie oduczy się tego rozkazywania?
Salvatore westchnął po raz enty, ale nie protestował. Podniósł się z kucek i przebiegł wzrokiem po pomieszczeniu, zatrzymując go na wyznaczonej szafce, do której podszedł niespiesznym krokiem, otworzył i wyciągnął psią karmę. To takie idiotyczne, ale pachniała całkiem nieźle. - Dam też Natami, dobra?
Jak na komendę do kuchni wsunęła się postać o podpalanej sierści. Suka prześliznęła się do właściciela i chwyciła go za brzeg koszulki, delikatnie ciągnąc w swoją stronę. Miny nie miała zbyt ciekawej. Wyglądała raczej, jakby była wielce urażona tym, że Gilbert o niej zapomniał. Oczywiście, to nie była prawda. Chłopak nie interesował się nią w tak znaczącej mierze jak zwykle, ale to nie oznaczało, że choć na moment wywalił ją z pamięci. Była – póki co – jedynym zwierzęciem, za którego oddałby wszystko. Była jego przyjaciółką i doradczynią, kompanką, siostrą, matką, służącą... i kimś, kto był szalenie głodny. Widział to po jej oczach, choć gdyby znała mowę ludzką, na pewno by mu tego nie powiedziała. Miała w sobie zbyt duże pokłady dumy, aby prosić kogokolwiek o odrobinę jedzenia. Może to i lepiej, że Salvatore nie będzie tego od niej wymagał. Jak dla Takanoriego gotowanie było odruchem, tak dla Wilka odruchem było dbanie o zwierzyniec, który ostatnimi czasy znacząco powiększył. Teraz wystarczyło znaleźć jakąś miskę, postawić ją niedaleko naczynia Kundla i obu psom wsypać karmę.
Cholera... gdyby nie Takanori, sam bym przekąsił, burknął w myślach marszcząc nos. I zrobiłby to na bank, ale... chodziło o to, by zachowywać się jak najbardziej ludzko. Nie mógł nagle paść na kolana i zżerać z podłogi albo chrupać Nishimurze nad uchem, komentując procentową zawartość kurczaka w Chappi.
„Już”.
- Ja też już. I woda też już. Wuuuaaaaaah! Wygląda niesamowicie! I pachnie trochę inaczej niż moje – skomentował, akurat odkładając paczkę zwierzęcej karmy na swoje miejsce. Potem od razu domknął szafkę, odwrócił się w stronę śniadania i żwawym krokiem pokonał dzielący go metr od jedzenia. Zasiadł przy stole, wcześniej chwytając i talerz, i widelec, a potem z roztargnieniem wbił sztuciec w pierwszą wystającą szynkę jaką ujrzał (no przecież). Żółto – różowa porcja zatrzymała się jednak centymetr od uchylonych ust Wilczego. Ucho drgnęło. Trwa analiza... proszę czekać... ██████████████] 99%. - A ty? Znaczy... już wiem, że nie jadasz śniadań, ale... – Skrzywił się. Coś mu nie szło to tłumaczenie. - Chodź. – Widelec drgnął niechętnie, gdy Gilbert wysuwał rękę w stronę Nishimury. - „Aaa”, mój książę.
Powrót do góry Go down
Take
Niepohamowany Szał

Take


Dołączył : 03/04/2013
Liczba postów : 2307
GHOST : Zastępca
Godność : Takanori „Kitsune” Nishimura.
Wzrost i waga : 169 cm | 49 kilogramów.
Partner : I told you I`m gonna hold you down until you`re amazed, give it to you till you`re screaming my name, you stupid dog.
Pan/Sługa : - | Gilbert, Prawy, Mio, Leo, 7.
Znaki szczególne : Spaczenie emocjonalne. Szare, kocie oczy i wydłużone, mocne, zaostrzone, zwierzęce kły. Znaki w kanie wytatuowane wzdłuż linii kręgosłupa; duża blizna przecinająca klatkę piersiową. Kilka kolczyków w prawym uchu, a w lewym jeden. Wyraźna blizna pod lewym okiem, ciągnąca się od dolnej powieki do połowy policzka.
Aktualny wygląd : Daylight's End: klik; Nocna Republika (Shetani): klik; misje: klik; Think you're a dragon slayer: klik.
Ekwipunek : Zapalniczka benzynowa, paczka czekoladowych papierosów, w kaburze czarny rewolwer ASG z pełnym magazynkiem (6 naboi), komórka, pieniądze i scyzoryk.
Inne : Niezrównoważony psychicznie skurwiel. I ma widoczną malinkę na szyi...?
Obrażenia : Rozdarty, opatrzony lewy bok; liczne zadrapania na ciele, szczególnie na plecach (czyli good sex, bo Gilbert).
Bestia : Feniks ‒ Andromeda; Reikon ‒ Ryu.
FUNKCJE : Administracyjny Skurwiel; Mistrz Gry; Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyPią Cze 21, 2013 10:19 pm

Nie sądzę, że zjadłbyś coś, co źle wygląda, źle pachnie i na pierwszy rzut oka może rozpieprzyć ci żołądek, tylko dlatego, żeby komuś zrobiło się miło. Chociaż... ― przyjrzał mu się bardziej oceniającym wzrokiem. Gilbert był chyba najgorszym z możliwych tu przykładów. Przez to, że bardziej skupiał się na dobru innych, na co Takanori zwrócił uwagę już wczoraj. Zatem istniało spore prawdopodobieństwo, że zrobiłby wszystko, byleby zadowolić kogoś, na kim mu zależało i jeszcze bezczelnie skłamać, że sprawiło mu to przyjemność. ― Dobra, może inaczej. Po prostu wolę naginać zasady dla czegoś zjadliwego. I co ja móiłem o gotowaniu? Jednak ‒ hipotetycznie ‒ gdyby ci wyszło, wtedy być może nawet obyłoby się bez wmuszania. I wiązania... I tak nie dałbyś sobie rady ― przesunął ręką po twarzy dla podkreślenia swoich słów. I znowu w niego nie wierzył? Właściwie odpowiedniejszym stwierdzeniem było to, że Kitsune wierzył za bardzo w swoje możliwości. Nie chodziło tu o niewielką przewagę wzrostu, ale o wszystkie sztuczki, które stosował i przeważnie działały. Szczególnie na czarnowłosego. Nie traktował go jako zagrożenia? Właściwie i tak, i nie. Pod pewnym względami Salvatore był dla niego zagrożeniem, ale zapewne nie w tym sensie, w jakim myślał, że był. Mógł rozwalać jego kuchnię co tydzień, rzucać w niego wszystkim, co popadnie, wyzywając od najgorszych, a to nadal byłoby niczym. Jednak, chcąc nie chcąc, wolał, żeby do tego nie dochodziło.
„Już widzę twoje zdziwienie, gdy to zrobię.”
Zepsułeś całą niespodziankę ― wypuścił powietrze ustami z udawaną rezygnacją. ― Uwierz, że ilekroć cię obserwowałem, twierdziłem, że prawdopodobnie nie ma na tym świecie rzeczy, która byłaby w stanie mnie jeszcze zdziwić ― taka prawda. Mając do czynienia z takim ewenementem, jak Vampa trudno było dziwić się czemukolwiek. Do teraz pamiętał sytuację, w której zdarł ciuchy z jakiegoś obcego faceta na ulicy. Nawet temu się nie zdziwił, pomimo tego, że był tym kompletnie zdegustowany. Nawet teraz nie potrafił zrozumieć tej desperacji, ale pewnie postanowił zamknąć już ten rozdział, choć oczywistym było, że nawet, gdy udało im się zajść tak daleko, zamierzał ze stoickim spokojem znosić wszystkie wybryki kochanka. Możliwe, że teraz mógł nawet traktować je z mniejszą rezerwą, przez co wcześniejsze stwierdzenie, że miał przesrane właśnie zyskiwało swoje pokrycie.
Ale przecież i Takanori wcale nie miał mieć łatwo. Czy twierdził słusznie czy nie ‒ Gilbert był dla niego, niczym stos dodatkowych obowiązków. Pomimo tego, że czarnowłosy twierdził, że z wieloma rzeczami jest w stanie sobie poradzić, niektóre z nich kończyły się katastrofą i wymagały naprostowania. Wcześniej być może nie powinien czuć się zobowiązany do tego, by faktycznie brać odpowiedzialność za popełniane przez niego błędy. Teraz z kolei mógł polegać jedynie na myśli, że Salvatore postara się, by kłopotów, w które przeważnie się pakował, było coraz mniej. Trochę nierealne, ale zawsze warto było spróbować.
Zależy co dokładnie kryje się pod rozumianą przez ciebie dziwnością ― ściągnął brwi. Owszem ‒ istniały rzeczy, które czyniły go takim, ale raczej nie twierdził, by te rzucały się w oczy. A co za tym szło? Wilk na pewno nie mógł o nich wiedzieć. A może? Kitsune nawet nie spytał o informacje, które wczoraj mu przekazano. Uchylił usta, mając już na końcu języka pytanie, jednak zaraz zamknął je, decydując się na tymczasową niewiedzę w tej sprawie. Zapewne i tak miał się dowiedzieć wcześniej czy później. Ponadto był pewien, że niezależnie od tego, co Natsume powiedział czarnowłosemu, jego los był już przekreślony.
Tylko co on tu, do cholery, robi?
Zmarszczył nos. Ta myśl pochłonęła go do tego stopnia, że gdyby nie czarnowłosy, zapewne jego palec przeżyłby bliskie spotkanie z ostrzem. Szare oczy ukradkiem zlustrowały czarny ogon przesuwający się po ziemi. Już samo zachowanie chłopaka tak bardzo upodabniało się do psiego, że aż trudno było nie poczuć się zoofilem.
I podobno to ja tu jestem dziwny ― wymruczał pod nosem, bardziej do siebie, niż do niego. Choć w zasadzie te durne zwierzęce odruchy były na swój sposób urocze. Zwłaszcza ruszanie nogą podczas drapania za uchem, co? Właściwie aż korciło go, żeby mu to wypomnieć, jednak... nie musiał wiedzieć absolutnie nic o bonusowych pieszczotach podczas snu.
Kiwnął lekko głową, gdy Gilbert zapytał o możliwość nakarmienia swojego psa, o którego obecności ciemnowłosy już prawie zapomniał. W każdym razie nic nie tracił na tym, a mógł przysiąc, że teraz przyjdzie mu gościć tu częściej nawet jego cały zwierzyniec (o którego części pewnie nawet nie wiedział, co stanowiło dodatkowy problem). Kundel z niepewnością zerknął w kierunku swojej miski, którą Wilk właśnie wypełniał karmą, jednak koniec końców zbliżył się do naczynia, choć nieszczególnie zadowolony z faktu, że to nie jego właściciel się tym zajął.
W końcu wygląda tak, jak powinno wyglądać od początku ― ta skromność. No, ale ‒ fakt faktem ‒ jajecznica przeważnie wyglądała tak samo. Gdy woda się zagotowała, a Vampa zajął już miejsce przy stole, wsypał po łyżeczce kawy do wyłożonych na blacie kubków i zaraz zalał je gorącą wodą. Nie do pełna, żeby starczyło jeszcze miejsca dla odrobiny mleka. Nie miał pojęcia, dlaczego odruchowo nie posłodził napoju przeznaczonego dla Wilczego, ale widocznie tak miało być. Postawił kubek przed nim, w drugiej ręce trzymając swój własny i... uniósł brew ku górze, gdy szare tęczówki natrafiły na widelec wyciągnięty w jego kierunku. Zaraz po tym górna warga drgnęła delikatnie, jakby za moment lśniące kły miały ukazać się światłu dziennemu, świadcząc o niezadowoleniu takim podejściem. ― Lubisz być gryziony, co? ― rzucił, szybko odzyskując rezon. ― Daj spokój. Nie jestem głodny ― wzruszył barkami i upił łyk pobudzającej kawy, po czym odłożył ją na stole. Zaraz skierował się ku drzwiom, rzucając krótkie: „Zaraz wrócę”. Raczej wątpił, że będzie ganiany z widelcem po całym domu, a czarnowłosy przynajmniej mógł skonsumować posiłek, nie przejmując się tym, że jest jedynym jedzącym w towarzystwie.
Najpierw dało się słyszeć odgłos kroków, później rozsuwanych drzwi szafy, a po niewielkim odstępie czasu, ciszę, która zapanowała w domu zastąpił stłumiony szum prysznica. W końcu nie miał na tyle spokojnego poranka, by móc umyć się i ubrać od razu. W każdym razie wszystko to trwało jakieś dziesięć minut, a Gilbert znów mógł zobaczyć ciemnowłosego w świeżych ubraniach, który właśnie poprawiał bandanę na nadgarstku, pomagając sobie przy tym zębami. I wreszcie mógł w spokoju zająć miejsce naprzeciwko chłopaka, wyciągając rękę po wciąż ciepły napój.
Plany na dziś?
A on co? Zamierzał go zaprosić na randkę? Dobra, nie oszukujmy się, bo szansa na to wciąż oscylowała w granicach zera i to będąc na minusie. W każdym razie powinien liczyć się sam fakt tego, że spytał.
Powrót do góry Go down
Czarny Wilk
Nieudany Eksperyment

Czarny Wilk


Male Dołączył : 04/04/2013
Liczba postów : 2332
AKATSUKI : Zastępca; dowódca patroli.
Wzrost i waga : 158 cm. na ledwo 35 kg.
Partner : The truth is you could slit my throat. And with my one last gasping breath. I'd apologize for bleeding on your shirt...
~ wasza pieprzona wysokość.

Aktualny wygląd : PatrolMisja Akatsuki (nielegalny kontrahent)See you in hellDaylight's EndCatch me if You canSalon
Ekwipunek : Klucz do domu Takanoriego.
Inne : RelacjeKontaktObrażenia • Malinki na ciele. Dużo malinek. Taki dalmatyńczyk pod ubraniem. • Ślad po kłach na szyi, aktualnie zasłonięty przez bandaż. • zdarte gardło (efekt: nienaturalna chrypa)
Bestia : Jednorożec - Nutella Azor von Lerłamerlę, Rabbi - Mozart, Nekro - Laien.
Artefakt : Uniwersalny Kluczyk.
FUNKCJE : Kundel administracji; Mistrz Gry; Naczelnik Misji; Strażnik Elementu Otchłani; Uzupełnianie spisu rang specjalnych.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyCzw Cze 27, 2013 8:35 pm

Był pewien, że dałby. Miał swoje pokrętne sposoby. Wielu już mu uległo i wierzył, że Takanori nie będzie wyjątkiem NAWET jeśli dotychczas to on wyróżniał się na tle znajomych Wilka. Nie ma tu sensu dyskutować – dotychczas tylko Nishimura okazał się na tyle zaparty, aby nie ruszało go żadne słowo Gilberta, jego czyny i jego ideologie. Naturalnie to nie tak, że wszystko co mówił, było święte i miało się spotkać z uznaniem każdego... ale zwyczajnie trudno o osobę, która na każde jego słowo odpowiadałby sprzecznie. To dawało wgląd na to jak bardzo się różnili.
„Zależy co dokładnie kryje się pod rozumianą przez ciebie dziwnością”.
Gilbert poruszył ogonem. Byli w Otchłani do cholery! Tu się wyszło z domu i mogła cię przejechać dwumetrowa pomarańczowa świnia ze swoim jeźdźcem stonogą. Dajcie spokój, mowy nie było, aby znaleźć tu coś dziwniejszego. - To dziwne. To dziwne, że nic cię nie rusza. – Pokręcił przecząco głową. Prawdę mówiąc nieco drętwiała mu już ręka, ale tak to nie narzekał. Inna część ciała jakoś bolała go bardziej. - Musisz mieć jakieś słabości. Jak zamerdam ogonem, przechylę uroczo głowę na bok i poproszę to zdradzisz mi je z własnej woli czy jednak mam cię obserwować całe doby, aby się tego dowiedzieć?
„Zaraz wrócę”.
Ręka opadła.
Gilbert zrobił skrzyw amerykański i zabrał do siebie widelec z jajecznicą. Nie będzie przecież jak ostatni debil biegał za nim wymachując sztućcem, choć w pierwszym odruchu tak właśnie chciał zrobić. „Daj spokój, nie ma sensu” - odezwało się zdrowe myślenie, którego rzadko słuchał. Tym razem nie miał większego wyboru. Podświadomie wiedział, że nawet gdyby go poprosił lub zmusił, Takanori i tak nie zjadłby tej cholernej jajecznicy. On bywał kiedyś głodny? Nie... inaczej... On kiedykolwiek zaspokajał ten głód? Gilbert był zdecydowanie chudszy, a jadł jak stado bydła. Gdzie tu logika?
- Dobra. Pewnie – rzucił zgryźliwie. - Właściwie i tak nie chciałem cię częstować. Więcej dla mnie.
Szum wody.
Żyłka na skroni Gilberta prawie pękła.
Oj, daj spokój! Jeszcze będzie cię błagał na kolanach, żebyś go nakarmił!
Ostateczne i tak zabrał się za jedzenie. W dziesięć minut talerz powinien być opróżniony do... właściwie to nawet talerza nie powinno być. Tym razem chciał zachować resztki jakieś nieznanej elegancji i jadł na tyle powoli na ile jego wola  była w stanie to znieść, dlatego, gdy Takanori wrócił spod prysznica, Salvatore dopiero kończył.
„Plany na dziś?”
- Jak chciałeś mnie zaprosić na randkę to wystarczyło bezpośrednio powiedzieć. Lubię lasy, góry, pustynie, względnie horrory w kinie. Nie chodzę do restauracji, a romantyczny pocałunek wolę w zaciemnionym, ustronnym miejscu, gdzie nikt nie mógłby tego zobaczyć. – Wziął kolejny kęs. - Żartowałem. – Ha. ha. - Czemu pytasz? Masz dla mnie jakieś zlecenie? Co tym razem? Zabić niewinnego nastolatka? Ukraść stado dzików z zoo? Na co ci do cholery stado dzików z zoo? – Uniósł ciemną brew w górę. Hey, hey, kotek, nie zapędzaj się. Przecież jeszcze nie powiedział, że chce coś takiego... i właściwie wątpliwe, aby chciał. Widelec stuknął o talerz, gdy Wilczy podnosił się z miejsca i przeżuwając danie, zgarnął wszystko ze stołu i skierował się do zlewu.
Na głupiego logikę to było dość niebezpieczne. Właśnie szedł do zlewu. Do zlewu z – uwaga – naczyniami. To było się zakończyć tragicznie, gdyby nie to, że tym razem Salvatore wcale się nie starał. Prawdopodobieństwo, że nie rozwali czegoś, gdy robi to „ot-tak-sobie” było bardzo wysokie. Zwyczajnie w takich momentach jego ręce nie przypominały rozmiękłej galarety, która trzęsie się przy najdrobniejszym podmuchu wiatru, a jego nogi nie uginają się pod niewielkim ciężarem. Wystarczyło wrzucić wszystko do zlewu i odkręcić zlew. Mycie naczyń nie jest takie straszne, prawda?
- Szczerze mówiąc mam parę spraw do załatwienia. Głównie papierkowa robota w Akatsuki, jakieś degradacje, kary i tak dalej. Wszystko wina idiotycznego pomysłu Marii. Się wzięła i umarła zostawiając wszystko na mojej głowie. Nie wiem co ona sobie wyobrażała, gdy pozwalała  się zabić. Normalnie gdybym ją spotkał, to rozszarpałbym gołymi rękoma, ale... chyba wtedy na jedno by wyszło, więc moja wypowiedź od tego miejsca nie miałaby sensu, hm? No i w tym tygodniu to mnie przydzielono poprowadzenie patrolu. Drugi dowódca aktualnie zwiedza wulkany, a trzeci wziął urlop i wyjechał do Vegas. Pewnie będę musiał poniańczyć niektórych Łowców, a wcześniej wszystko zorganizować. Nie znoszę tego. Zawsze są jakieś „ale”. Jeżeli Jimmy będzie mi znowu robił problemy z załatwieniem broni... – Teatralnie westchnął. Woda z kranu wydawała mu się teraz dziwnie lodowata. - W dodatku trochę pokłóciłem się z ohime. Chyba powinienem ją przeprosić czy coś takiego. – Ale oczywiście nie przejdzie ci to przez gardło... - Posprzątać w domu, naprawić zlew, prysznic, kanapę, szafkę, wstawić nowe drzwi, wyprać, wyprasować, wyjść z Natami i Saito, nakarmić Laiena i Mozart, rozruszać Nutt'a. Muszę się jeszcze spotkać z takim tam... jednym gościem.
To twój kumpel, a nie „jeden gość”.
E-e-e-e. Ding ding ding. Błąd. Odpadasz!
- No i z Leilą. Gdzieś musi się kręcić, a przysięgam, że rzucę się na byle bydło, jeśli za parę godzin nie napiję się krwi. Zęby mnie już od tego bolą.
Nagle zamrugał jak rażony piorunem. Z niewiadomych powodów przyspieszył szorowanie dawno czystego talerza. Serio. Gdyby przyjrzeć się bliżej temu naczyniu, to zaraz pojawią się na nim rysy od wody. Gilbert chyba to zauważył, bo z lekkim odrętwieniem odsunął gąbkę od talerza, skrzywił się i uniósł dłoń, aby odłożyć go na suszarkę.
- A co?
Powrót do góry Go down
Take
Niepohamowany Szał

Take


Dołączył : 03/04/2013
Liczba postów : 2307
GHOST : Zastępca
Godność : Takanori „Kitsune” Nishimura.
Wzrost i waga : 169 cm | 49 kilogramów.
Partner : I told you I`m gonna hold you down until you`re amazed, give it to you till you`re screaming my name, you stupid dog.
Pan/Sługa : - | Gilbert, Prawy, Mio, Leo, 7.
Znaki szczególne : Spaczenie emocjonalne. Szare, kocie oczy i wydłużone, mocne, zaostrzone, zwierzęce kły. Znaki w kanie wytatuowane wzdłuż linii kręgosłupa; duża blizna przecinająca klatkę piersiową. Kilka kolczyków w prawym uchu, a w lewym jeden. Wyraźna blizna pod lewym okiem, ciągnąca się od dolnej powieki do połowy policzka.
Aktualny wygląd : Daylight's End: klik; Nocna Republika (Shetani): klik; misje: klik; Think you're a dragon slayer: klik.
Ekwipunek : Zapalniczka benzynowa, paczka czekoladowych papierosów, w kaburze czarny rewolwer ASG z pełnym magazynkiem (6 naboi), komórka, pieniądze i scyzoryk.
Inne : Niezrównoważony psychicznie skurwiel. I ma widoczną malinkę na szyi...?
Obrażenia : Rozdarty, opatrzony lewy bok; liczne zadrapania na ciele, szczególnie na plecach (czyli good sex, bo Gilbert).
Bestia : Feniks ‒ Andromeda; Reikon ‒ Ryu.
FUNKCJE : Administracyjny Skurwiel; Mistrz Gry; Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptySob Cze 29, 2013 5:13 pm

Jakbyś nie wiedział, że to na mnie nie działa. Obserwuj ― rzucił, będąc już zwrócony plecami do niego. No pewnie ‒ niczego nie podawał na tacy. Nie skutkowały tu żadne prośby, błagania, urocze słówka, ani posiadanie ładnych oczu. Nie można było się zatem spodziewać, że prosto z mostu zacznie dzielić się swoimi słabościami. Pozostawił Salvatore'owi jedynie tę świadomość, że jakieś musiały istnieć. Nie wspomniał, że takie na pewno nie istnieją. Mogły jedynie różnić się od tego, co dręczyło niektórych. Nie posiadał jako takich lęków, nie łamał się wewnętrznie pod ciosami cudzych pięści... Często jednak własna fizyczność go ograniczała. Nie wspominając już o mentalności, jednak pewne rzeczy zwyczajnie trzeba było zobaczyć. To, że powoli pozwalał mu na zwiedzanie jego świata, nie oznaczało, że wystarczyła jedna wspólna noc, by mógł wiedzieć już absolutnie wszystko.
Zresztą sam nie oczekiwał tego, że Wilk wyśpiewa mu każdy swój sekret.
Pewnie dlatego nieco zdziwiło go, gdy bez skrępowania zaczął mówić o tych wszystkich rzeczach. Uniesione brwi i usta ściągnięte w wyrazie powątpiewania, zdradziły jednak fakt, że Wilczy niekoniecznie dobrze interpretował zadane pytanie. Nie było jednak zaskoczeniem to, że monstrum miało to do siebie, że najpierw mówiło, a w następnej kolejności analizowało swoją wypowiedź lub też w ogóle się już nad nią nie zastanawiało.
Ten wątpliwy urok...
Przedłużając chwilę ciszy i tym samym stwarzając niepewną atmosferę, upił łyk kawy i już z charakterystyczną dla siebie beznamiętnością przyglądał mu się znad kubka, odprowadzając go wzrokiem ku zlewowi. Nie przejął się tym, że chłopak znów zbliża się do naczyń na niebezpieczną odległość. Wątpił, że podczas mycia można było coś spieprzyć, pomijając oczywiście stłuczenie talerza, za którym Nishimura z pewnością by nie zatęsknił, a Vampa przynajmniej mógł się czegoś nauczyć. Odstawiwszy naczynie na stół, końcówką języka oblizał dolną wargę i pokręcił głową sam do siebie, prawdopodobnie wytrząsając z niej resztki niedowierzania wobec tego, z kim przyszło mu się zadawać.
Nie licz na randki ― zaznaczył, tak gwoli ścisłości. Zgadzając się na bycie z nim powinien liczyć się z tym, że ich związek miał opierać się na zasadzie: „Jasne ‒ kocham cię, ale idioty z siebie nie zrobię”. Cóż, tak to już było, gdy miało się do czynienia z kimś, kto był całkowitym przeciwieństwem romantyka. I gdyby Gilbertowi przyszło na myśl, by to zmieniać, zapewne wysłałby go do mięsnego z pełnym portfelem, wiedząc, że w ten sposób będzie miał spokój na długi czas, bo i jego kochanek nie będzie czuł się w żaden sposób zawiedziony. ― I nie chodzi o żadne zlecenie. Po prostu...
„Szczerze mówiąc mam parę spraw do załatwienia.”
Nie dokończył, wręcz zamieniając się w słuch. Gdyby jego priorytetem była uczciwość, pewnie już teraz uciszyłby młodzieńca, nakazując mu zachować wszystkie informacje o Akatsuki dla siebie. Nie chodziło tu o to, że on nie miał prawa mówić mu o swojej pracy, niezależnie od tego, jak bardzo chciałby się tym podzielić (chociaż nigdy nie czuł takiej potrzeby), a o to, że jego praca była ściśle powiązana ze zdobywaniem tym podobnych informacji. Rzecz jasna, przez odpowiednich ludzi, a tymczasem on dostawał je niemalże na pstryknięcie palcami. Nie mógł powiedzieć, że były mu one nieprzydatne, jednak Salvatore nie musiał o tym wiedzieć. Tym bardziej, że później było już tylko gorzej, dlatego gdzieś w połowie listy spraw do załatwienia, które brzmiały jak coś wymyślanego na poczekaniu, sięgnął po teczkę i długopis, pozostawione wczoraj na brzegu stołu, przy czym nadal skupiał się na tym, co do niego mówiono, jednocześnie znów rozpoczynając kreślenie czegoś na kartkach. Jednak koniec końców nie powstrzymał się od uniesienia głowy i ponownego skupienia się na plecach chłopaka.
„Muszę się jeszcze spotkać z takim tam... jednym gościem.”
Jakimś cudem udało mu się pohamować skrzywienie. Może nie brzmiało to, jak coś groźnego, a jednak gdy przywiązywało się wagę do detali, potrafiło się odnaleźć jakiś niedopasowany element całości.
Zawahałeś się ― zwrócił uwagę z paradoksalnym dla słów spokojem.
„Wyczuwam subtelną nutę błędnego koła.”
Niech mówi mu jeszcze. Najpierw ohime, później „jeden gość” i... wreszcie Leila. Ciekawe czy jej też zamierzał dziękować w taki sam sposób. Nie, to przecież on, wyjaśnił sobie w myślach. Niemniej jednak oparł łokieć o stół, a policzek o rękę, jakby w oczekiwaniu na to, co jeszcze czarnowłosy miał mu do powiedzenia.
Nic wielkiego. Chciałem się tylko upewnić, komu jedynie wybić zęby, a komu od razu rozpierdolić łeb. Widocznie szlag trafi oszczędzanie naboi ― i nawet się nie zawahał. Ale czego innego można było spodziewać się po ciemnowłosym? Niezależnie od tego, jak irracjonalnie mogły brzmieć wszelkie jego zamierzenia, nic nie wskazywało na to, by nie był zdolny do opisywanych rzeczy. Tym razem jednak szum powietrza wypuszczanego przez usta z rezygnacją był wymownym znakiem na to, że tym razem Gilbert mógł spać spokojnie. Oczywiście istniały granice dla tego niesmacznego żartu, pomimo tego, że poważny ton sprawił, że trudno było dostrzec w jego wypowiedzi cokolwiek zabawnego. ― Coś ty taki nerwowy? Po prostu spytałem, ale najwyraźniej nie mam do tego predyspozycji ― dorzucił zaraz. Przy okazji tamta chwilowa zmiana zachowania u czarnowłosego nie umknęła jego uwadze. Trudno o to, gdy spojrzenie szarych tęczówek przez cały czas tkwiło zawieszone właśnie na nim. ― Kto by pomyślał, że masz aż tyle problemów, a twój dom jest w stanie bliskim nieużywalności. Szczerze mówiąc, wolałbym, żebyśwracał tutaj... ― aż zamilkł, ściągając brwi. Miał szczęście, że w porę się powstrzymał. Tu nie chodziło o to, że rozwalona kuchnia to już było za wiele, ani o to, że jego spokój byłby zakłócany przez więcej czasu, niż to konieczne, bo było pewnym, że zniósłby to bez żadnych „ale”... ALE Vampa mógł mieć inne zdanie na ten temat. ― Rozumiem ― mruknął, chcąc zbyć wcześniejsze słowa. ― Daj znać, jak skończysz. I... ― gestem ręki nakazał mu podejść bliżej, co jakoś wcale nie wydawało się być dobrą opcją, choć nie wyglądał na zdenerwowanego.
Powrót do góry Go down
Czarny Wilk
Nieudany Eksperyment

Czarny Wilk


Male Dołączył : 04/04/2013
Liczba postów : 2332
AKATSUKI : Zastępca; dowódca patroli.
Wzrost i waga : 158 cm. na ledwo 35 kg.
Partner : The truth is you could slit my throat. And with my one last gasping breath. I'd apologize for bleeding on your shirt...
~ wasza pieprzona wysokość.

Aktualny wygląd : PatrolMisja Akatsuki (nielegalny kontrahent)See you in hellDaylight's EndCatch me if You canSalon
Ekwipunek : Klucz do domu Takanoriego.
Inne : RelacjeKontaktObrażenia • Malinki na ciele. Dużo malinek. Taki dalmatyńczyk pod ubraniem. • Ślad po kłach na szyi, aktualnie zasłonięty przez bandaż. • zdarte gardło (efekt: nienaturalna chrypa)
Bestia : Jednorożec - Nutella Azor von Lerłamerlę, Rabbi - Mozart, Nekro - Laien.
Artefakt : Uniwersalny Kluczyk.
FUNKCJE : Kundel administracji; Mistrz Gry; Naczelnik Misji; Strażnik Elementu Otchłani; Uzupełnianie spisu rang specjalnych.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyPon Lip 01, 2013 3:42 pm

Zmarszczył nos w zamyśleniu. Naturalnie słuchał go. Ba. On chłonął każde jego słowo jak najwyższą świętość. To było takie niestaranne z jego strony, ale nie potrafił się powstrzymać. Był naiwny i szczery za każdym razem, gdy ktoś brał go do łóżka deklarując oddanie i miłość, poprzedzoną pikantnymi przeszkodami. Złapał się nawet na tym, że każde słowo odmowy ze strony Takanoriego sprawiało mu przyjemność. „Nie liczy na randki” - każdy by się załamał. On sam by to zrobił jeszcze parę miesięcy temu. Teraz zdawał sobie sprawę z tej odpowiedzi. Być może wcześniej – podświadomie – uodpornił się na to zaprzeczenie, prędzej obracając w żart każde swoje słowo, choć to właśnie w tych „kawałach” kryło się najwięcej prawdy. Potrafił być prostolinijny do bólu, powalając na łopatki możliwościami, do których inni nie byliby skłonni, bojąc się konsekwencji, które dla Gilberta były odsuwane na dalszy plan. Niestety. W kwestiach czysto sercowych nie był już taki pewny swoich słów. Bał się odrzucenia i manipulacji, dlatego właśnie wszystko to, co rzekomo mogło go zranić, on oplatał grubą siecią ironii, która mogła być odebrana dwojako – pozytywnie lub negatywnie. Jeśli to pierwsze, miał pełne prawo do upierania się, że mówił szczerze i – na szczęście – wcale by przy tym nie kłamał. Jeśli to drugie... cóż. Jeszcze parę miesięcy, być może lat czy stuleci, a zapyta ponownie i znów stanie przed odpowiedzią, która przez ten czas mogła się drastycznie zmienić.
Czy to nie był więc plan doskonały?
Mimo to uśmiechnął się marudnie słysząc te słowa. Pewnie. Nigdy na to nie liczył. Wiedział przecież do czego to zobowiązuje. Będzie na każde wezwanie, będzie pozwalał się całować i pieprzyć, czerpiąc z tego jakieś chore korzyści. Pod tym względem był bardziej nienormalny nawet od samego Kitsune. Jak można cieszyć się, gdy ktoś zaciska ciężką obrożę na twojej szczupłej szyi? No właśnie. A on się cieszył jak durne dziecko, które wrzucono do klatki ze słodkościami. Niby góra cukierków, ale wokół metalowe kraty.
Gilbert pokręcił głową.
- A nawet jeśli to co? – rzucił, odwracając się do niego przodem i opierając się o blat. - Nie mogę? To tylko głupie zawahanie. Mój głos brzmi, jakby ktoś mi piłą mechaniczną porozcinał struny głosowe. Wczoraj zdarłem sobie gardło. Dla ciebie. Nie przez ciebie i nie na ciebie. Dla. Wybaczyłbyś mi takie potknięcia, a nie się czepiasz. Może odrobinę współczucia? Mówienie mnie boli, a jednak mówię. Chcesz mnie słuchać, a się do tego nie przyznasz. Twierdzisz, że mam cię obserwować, a nic mi nie pokazujesz. Oj, Takuś, Takuuś. – Pokręcił ponownie głową w krzywym geście. - Takie z ciebie ziółko. – Wtf? - Jeszcze możemy uznać, że się przejęzyczyłem. Chodzi o „kość”. Muszę się spotkać z taką jedną kością. Rozumiesz aluzje? Jestem psem. Kość. Psy jedzą kości. Zaśmiej się choć raz, bo już mi się kawały kończą!
Westchnął. Co złego to nie my, zapraszamy na inny termin?
To przecież było takie typowe. Przez nadmiar gadulstwa łatwo było zmienić temat. Gorzej, gdy nagle wyłapało się „nieciekawe” słownictwo.
„Nic wielkiego”... „wybić zęby”... Salvatore mimowolnie uniósł brew w górę w pytającym geście.
- Cieszę się, że nie mówisz poważnie, bo niestety musiałbym cię powstrzymać. Pewne sprawy są ponad moim zadowoleniem.
To już nie był żart. Owszem. Takanori był dla niego cenny i interesujący, ale to nie zwalniało Gilberta z obowiązku. Był lojalny jak głupie zwierzę i zawsze łasił się do tych, których darzył szczególnym uczuciem. Czasami to była tylko iluzja, aby nie zostać samemu na niesprawiedliwym świecie. Częściej jednak okazywało się, że tej osobie zwyczajnie coś zawdzięczał. Nie było w tym niczego dziwnego, wszak Wilk – jak to Wilk – lubił wpadać we wszelakie tarapaty tak często, jak to tylko było możliwe. Takanori powinien wiedzieć, że rzadko sam z nich wychodził. Podawało mu dłoń naprawdę zacne grono najróżniejszych osobistości. Niektórzy dla własnych korzyści, inni z teoretycznej dobroci. Ale zawsze. Nieważne jak często nie zarzekałby, że poradzi sobie sam, to tylko słowa na wzór celu czy nawet marzenia. W jego przypadku to było zwyczajnie nieosiągalne, a teraz... ech. A teraz miał za dużo długów do spłacenia, aby pozwolić sobie na odpoczynek.
Czegokolwiek Takanori nie chciałby im zrobić... Salvatore do tego nie dopuści, choćby własną krew miał przelać na rażąco białym śniegu. Są kwestia niepodważalne, których się broni mimo wieku i nabytego doświadczenia. - Przykro mi, jeśli to co powiedziałem cię rozczarowało. – Chyba zdawał sobie z tego sprawę. Czasami w to nie wierzył, ale częściej poddawał się nurtowi realności. To przecież niemożliwe, aby w pewnych tematach byli zgodni. Czy Takanori naprawdę nie mógł myśleć tak samo jak Gilbert tylko w tej jednej, jedynej sprawie? Jednej? Dlaczego nie uważał, że przyjaźń jest osiągalna? Dlaczego tolerował brutalność i poddaństwo w miłości? Dlaczego on wszystko, do licha, chciał rozwiązać pięścią, gdy w grę wchodził Gilbert?
Warknął, gdy ten gestem ręki nakazał mu podejść. No przecież mowy nie było, żeby... co on, do diabła? Piesek kanapowy, żeby na machanie łapskiem przylatywać jak debil? Miał swoją godność.
„...”
A szlag wszystko niech trafi. Po co komu godność?
Wilk nie mógł się pozbyć tego idiotycznego uczucia, które od dawna nim kierowało, mimo że wieki temu powinien się z tego wyleczyć. To rzeczywiście było głupie uczucia, gdy magia słowa robiła z nim okrutne rzeczy, ale gesty potrafiły rozbroić go całkowicie. Niechęć i ostrożność wpłynęła na twarz, a mimo to podszedł do Takanoriego, wyciągając w jego stronę rękę.
- Wolałbyś, żebym co? – zapytał bez ogródek, zaciskając palce na jego koszuli i podciągając delikatnie ku górze, samemu jednocześnie pochylając się do przodu. Zatrzymał się jednak w pewnym momencie, parę centymetrów przed pocałunkiem. Uścisk stopniowo się rozluźniał, aż w końcu Gilbert niechętnie puścił materiał, wykrzywiając usta w krzywym grymasie.
Co ty robisz z bogiem?
Powrót do góry Go down
Take
Niepohamowany Szał

Take


Dołączył : 03/04/2013
Liczba postów : 2307
GHOST : Zastępca
Godność : Takanori „Kitsune” Nishimura.
Wzrost i waga : 169 cm | 49 kilogramów.
Partner : I told you I`m gonna hold you down until you`re amazed, give it to you till you`re screaming my name, you stupid dog.
Pan/Sługa : - | Gilbert, Prawy, Mio, Leo, 7.
Znaki szczególne : Spaczenie emocjonalne. Szare, kocie oczy i wydłużone, mocne, zaostrzone, zwierzęce kły. Znaki w kanie wytatuowane wzdłuż linii kręgosłupa; duża blizna przecinająca klatkę piersiową. Kilka kolczyków w prawym uchu, a w lewym jeden. Wyraźna blizna pod lewym okiem, ciągnąca się od dolnej powieki do połowy policzka.
Aktualny wygląd : Daylight's End: klik; Nocna Republika (Shetani): klik; misje: klik; Think you're a dragon slayer: klik.
Ekwipunek : Zapalniczka benzynowa, paczka czekoladowych papierosów, w kaburze czarny rewolwer ASG z pełnym magazynkiem (6 naboi), komórka, pieniądze i scyzoryk.
Inne : Niezrównoważony psychicznie skurwiel. I ma widoczną malinkę na szyi...?
Obrażenia : Rozdarty, opatrzony lewy bok; liczne zadrapania na ciele, szczególnie na plecach (czyli good sex, bo Gilbert).
Bestia : Feniks ‒ Andromeda; Reikon ‒ Ryu.
FUNKCJE : Administracyjny Skurwiel; Mistrz Gry; Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyWto Lip 02, 2013 4:45 pm

Zaśmiał się. Naprawdę to zrobił, jednak nie można było powiedzieć, że Gilbert dostał to, czego chciał. Mina ciemnowłosego nie zdradzała zadowolenia, a sam śmiech ‒ warto dodać, że bardzo krótki ‒ brzmiał sucho, zaś jego charakterystyczna chrypa tylko potęgowała drażliwość tego brzmienia. „Naprawdę na siłę próbujesz robić z ludzi idiotów?” ‒ zdawały się pytać szare tęczówki, spoglądające na niego spod uniesionych brwi. Gdyby przyjrzeć się im dokładnie (to jest: oczom), można było dostrzec tę nieznaną wcześniej cząstkę wyrzutu. Już nie chodziło o to, że nie chciał mu powiedzieć ‒ Takanori nawet nie liczył na wyjaśnienia, których fałszywość aż uderzała w jego podświadomość. Po prostu nie przypuszczał, że czarnowłosy będzie owijał w bawełnę aż do tego stopnia.
Kość. Oczywiście.
Tak. Chcę cię słuchać. Mam powtórzyć, żebyś nagrał to sobie na dyktafon i mógł ustawić na dzwonek? Tak na wszelki wypadek, gdybyś kiedyś zapomniał, hm? ― pokręcił głową i odwrócił od niego wzrok, na nowo skupiając go na zapisanych kartkach papieru, choć te bez wątpienia nie były bardziej interesujące od jego rozmówcy. ― Mój błąd. Idziesz spotkać się z kością, bo jesteś psem. Ja niczego ci nie pokazuję. Dobrze. Jeżeli taka właśnie jest twoja wersja wydarzeń ― udał, że wyciąga najważniejsze wnioski z jego wypowiedzi i przytaknął, najwyraźniej akceptując to. Przynajmniej wystarczyło zrobić to zaledwie na pokaz, skoro miało to usatysfakcjonować Wilka, a dokładniej ‒ pomóc mu skończyć z bredniami. W każdym razie, jeżeli ani trochę nie przeszkadzało mu przytakiwanie na kłamstwa ‒ mogło tak pozostać. Zresztą Nishimura nic na tym nie tracić, prócz tego, że rzekomo mógł wyjść na naiwnego, jednak koniec końców karty mogły zostać wyłożone na stół. Zastanawiało go tylko, jak z tym wszystkim czuł się Vampa. Zapewne wyśmienicie. Wreszcie otrzymał złudne poczucie tego, że miał rację. Kitsune nie zamierzał otwarcie tego podważać. Bo co? Nie miał własnych argumentów? Nic z tych rzeczy! Gdyby Wilczy dokładniej się przyjrzał lub też wyraził większą chęć zrozumienia niektórych faktów, a nie tylko zasłaniał się swoimi teoriami, najpewniej znalazłby odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania. Wiedziałby, że jego cholerna słabość stała właśnie obok i gderała, jak najęta o rzeczach, o których szarooki bynajmniej nie chciał słuchać. Jednak tego Salvatore nie musiał wiedzieć. Nie. Powinien to wiedzieć, ale nie musiał usłyszeć tego na głos. Wszystko wskazywało na to, że prawda była dla niego zbyt niewiarygodna, by potrafił z miejsca ją zaakceptować i uznać za niepodważalną.
Niczego innego nie spodziewał się usłyszeć, dlatego nie był zaskoczony deklaracją buntu. Nie oznaczało to jednak, że wcale mu to nie przeszkadzało. Miał to do siebie, że pewne sprawy nie mogły zostać przez niego potraktowane z przymknięciem oka. A akurat tej jednej cechy szczerze w nim nienawidził ‒ bezgranicznego oddania wobec zbyt wielu osób. Ale ‒ pewnie ‒ nie mógł mu zabronić wstawiania się za innymi. To były jego decyzje, jego działania i jego straty lub też drobne zyski ( w końcu nic tylko cieszyć się z wdzięczności „przyjaciół”!).
Tak jak pewne sprawy są ponad moją cierpliwością. Chyba nie myślałeś, że za każdym razem będę stał z założonymi rękami? ― uniósł brwi, przekreślając coś długopisem. Przez chwilę wyglądał tak, jakby w ogóle nie skupiał się na obecności monstrum. Wolną ręką sięgnął po kawę, powstrzymując się od nerwowego przyciągnięcia kubka do ust. Chęć przywalenia czarnowłosemu wzbierała w nim, gdy myśli krążyły wokół tego, że zwyczajnie nie doceniał pewnych aspektów. ― Nie rozczarowało. Prawdę mówiąc, jest dokładnie tak, jak podejrzewałem. Zresztą, czego innego miałbym od ciebie oczekiwać? ― zerknął na niego z ukosa. Przecież to, że Vampa myślał w prostolinijny sposób, nie było żadną tajemnicą nawet dla Nishimury. Znał go nie od dziś, obserwował z większą czujnością, przywiązywał wagę do detali.
Wiedział też, że koniec końców czarnowłosy przełknie swoją dumę i podejdzie bliżej, choć tym razem gest Take nie był niemym rozkazem właściciela skierowanym do zwierzęcia. Nie zaprotestował, gdy Salvatore złapał go za koszulę, a bliskość nie wywołała u niego skrępowania. Żadna nowość. Problem w tym, że odczuł wewnętrzne zawiedzenie, gdy przyglądał się, jak Wilk powoli rezygnuje ze swoich planów. Tak sobie to wyobrażał? Jako wieczną ucieczkę od tego, co dozwolone, a co mimo wszystko nadal uważał za zakazane?
Powiedz to.
Żebyś tu wracał ― jak się chce, to się potrafi, co? Długopis upadł na blat, gdy tym razem to on wyciągnął rękę w stronę Wilczego i zacisnął kurczowo palce na jego koszulce, po czym przyciągnął go jeszcze bliżej, jednak nie na tyle, by mogli się ze sobą zetknąć. ― Jednak zdaje się, że musisz się jeszcze wiele nauczyć ― oddech chłopaka padł na jego szyję, a kocie ślepia z dziwną zachłannością zlustrowały skórę na niej. O dziwo, jeszcze nie naruszoną aż tak bardzo, by każdy miał tę świadomość, że Gilbert nie był obiektem, na którym bezprawnie można było kłaść łapska. ― „Jesteś mój” ― zacytował. ― Naprawdę? Zaczynam mieć wątpliwości, gdy stale się wahasz ― rzucił już ciszej, jednakże z tej odległości jego słowa i tak były wystarczająco wyraźne. Wystarczyła krótka chwila, a ostre kły dosięgnęły wcześniej obserwowanego skrawka ciała i zanurzyły się w nim, niezbyt głęboko, jednak na tyle, by pozostawić po sobie nieciekawą pamiątkę. Język łagodząco przesunął się po drobnych rankach, a ciemnowłosy zaraz odsunął twarz i wlepił wyzywające spojrzenie wprost w różnobarwne tęczówki Salvatore'a. ― Nie pozwolę, żebyś też je miał, jasne? ― i właśnie dlatego zamierzał walczyć. Niszczyć każdą przeszkodę, która stanęłaby mu na drodze, choćby Vampa miał wstawiać się za takową, twierdząc, że przecież tak wiele dla niego zrobiła.
Uprzedzałem, że masz przejebane.
Powrót do góry Go down
Czarny Wilk
Nieudany Eksperyment

Czarny Wilk


Male Dołączył : 04/04/2013
Liczba postów : 2332
AKATSUKI : Zastępca; dowódca patroli.
Wzrost i waga : 158 cm. na ledwo 35 kg.
Partner : The truth is you could slit my throat. And with my one last gasping breath. I'd apologize for bleeding on your shirt...
~ wasza pieprzona wysokość.

Aktualny wygląd : PatrolMisja Akatsuki (nielegalny kontrahent)See you in hellDaylight's EndCatch me if You canSalon
Ekwipunek : Klucz do domu Takanoriego.
Inne : RelacjeKontaktObrażenia • Malinki na ciele. Dużo malinek. Taki dalmatyńczyk pod ubraniem. • Ślad po kłach na szyi, aktualnie zasłonięty przez bandaż. • zdarte gardło (efekt: nienaturalna chrypa)
Bestia : Jednorożec - Nutella Azor von Lerłamerlę, Rabbi - Mozart, Nekro - Laien.
Artefakt : Uniwersalny Kluczyk.
FUNKCJE : Kundel administracji; Mistrz Gry; Naczelnik Misji; Strażnik Elementu Otchłani; Uzupełnianie spisu rang specjalnych.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyWto Lip 02, 2013 10:04 pm

Cokolwiek.



EDIT;

Zaśmiał się. Szlag cię, przeklęty!
Gilbert posłał mu tylko niewyraźny uśmiech, który dawał jasno do zrozumienia, że – łał – zrozumiał, że nie było to niczym szczerym. Kochał go, ale miał dość cynicznych odzywek i sarkastycznych gestów, które stale przypominały Gilbertowi o niemożności spełnienia marzeń. Od zawsze wiedział, że chciał zbyt dużo, choć na głos nie powiedziałby o pragnieniach. No... nie zawsze. W przypadku Nishimury, Gilbert parę razy się potknął i wymsknęło mu się o jedno czy dwa zdanie za dużo.
- Pewnie. Proszę w dwóch kopiach, na wypadek, gdybym rozjebał kolejny telefon.
Cóż.
Spodziewał się tego? A właściwie... czemu miałby się nie spodziewać? Gilbert był prosty jak obsługa cepa i albo akceptowało się to, albo robiło sobie pod górkę. Najczęściej ludzie wybierali drugą opcję, przez co Wilczy wydawał się naprawdę zagmatwaną postacią. Myśleli, że zabijał bo chciał, a potem robił sobie wyrzuty sumienia, nie rozumiejąc, że są również inne możliwości, które popychają go do podobnych przestępstw. Może pod grubą warstwą nietrzeźwego myślenia, kryło się więcej zdrowego rozsądku, niż ktokolwiek by przypuszczał? Może nie był taki tępy, za jakiego go brali? Jak mawiał mój nauczyciel od WOSu: „zawsze udawaj głupszego niż jesteś. Wtedy wróg nie będzie znał wszystkich twoich atutów”. Czemu nie wcielić w życie idei? Problem pojawiał się tam, gdzie Wilczy był zmuszany do robienia rzeczy, za które nikt inny by się nie chwycił. Być może dlatego uważali, że robił to wszystko z przymusu. Błąd. On robił to, bo gdyby nie istniały osobistości jego pokroju, nikt nie brałby się za tę robotę. Świat bez podstaw to żaden świat. Żeby byli władcy, muszą być również ludzie, którymi oni kierują.
Na co bóg bez poddanych?
A mimo to bardzo go to zabolało. Nie wiedział nawet dlaczego. Poczuł nagle, jak wokół serca pojawia się ostry sznur i zaciska się coraz mocniej i mocniej, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. „Żebyś tu wracał”. Gilbert zaśmiał się nerwowo. - Czyżby? – zapytał odruchowo, odwracając głowę na bok i odrywając od niego szczenięce spojrzenie. Czuł jak na policzki wstępuje upokarzający płomienny rumieniec. Na bogów, za co? Powinien się cieszyć czy to kolejna pułapka? Ostatnim razem, gdy dał się nabrać, złamał sobie nie tylko ręce i nogi. Salvatore nie wiedział czy szarooki robił to specjalnie, ale podburzał jego pewność siebie w porażających ilościach w niesamowicie rekordowym czasie. W dodatku trafiał w punkty, które bolały najbardziej. Gilbert czasami zastanawiał się, czy robił to celowo czy po prostu był tak piekielnie dobry.
„... Zaczynam mieć wątpliwości, gdy stale się wahasz”. Niestety, nie stawiał oporu, choć taki był pierwotny plan. Takanori mógł nawet poczuć szczątkową chęć nagłego wyprostowania się, a potem znaną mu już pewnie uległość. Ogon poruszył się niespokojnie, zahaczając o kant stołu i prześlizgując się po podłodze. Czarnowłosy zacisnął nieporadnie powieki. Palce, które oparł o blat nagle pobielały, aż w końcu zacisnęły się w pięść. Syknął cicho, gdy zęby wysunęły się, pozostawiając na jego skórze jednosłowną pamiątkę.
Spojrzał na niego. Duże oczy przedstawiały gram zażalenia, ale poza tym był wściekły. Nie na Takanoriego. Na siebie. Bo w porównaniu do niego, nie byłby w stanie zrobić tak „banalnej” rzeczy. Dla niego sam fakt posiadania kogoś na własność był o tyle zniewalający, że gdy przychodziło co do czego, zamieniał się w stworzenie, które potrafi tylko ugiąć kolana. To nie powinno tak wyglądać. Nie. To nie mogło tak wyglądać. Czekał miesiące... nie. Całe lata dla tej chwili. Nie mógł nagle zrezygnować, zeżarty przez niepewności.
- Jasne – przytaknął, choć nie dało się w tym wyczytać wygórowanej solidności, na jaką zapewne liczył Takanori. Nie jego winą było, że potrafił drzeć z nim koty, ale w kwestiach zgoła bardziej urokliwych, robił się całkowicie inny. Nawet teraz dłoń mu drżała, gdy ledwie muskał nią chłodny policzek kochanka, samemu przekraczając dzielącą ich przepaść. Parę razy ostrożnie musnął jego wargi swoimi, jakby dopiero starał się wyczuć bezpieczny grunt, mogący w każdej chwili załamać się pod wielkim ciężarem skrywanego uczucia, by zaraz mruknąć cicho prosto w jego usta i pocałować go śmielej. Nishimura mógł wyczuć jak ciepła dłoń przeczesuje mu tył ciemnych włosów, przesuwa się niżej, po karku, aż w końcu Gilbert zarzucił ramiona na jego szyję, przybliżając się niemożliwie. Cmoknięcie. - Przepraszam – wymsknęło mu się, między pocałunkami. Uszy przylgnęły do czaszki, gdy zahaczył kłami o dolną wargę kochanka. - Naprawdę. – Przełknął gorzkie słowa wraz ze śliną, spuszczając głowę i chowając ją w ramieniu Monstrum. Najwygodniej byłoby mu teraz bezczelnie władować się na jego kolana... i właściwie wygoda wygrała. Co prawda ledwie zmieścił się między Takanorim, a blatem stołu, który teraz niemiłosiernie wżynał mu się w bok, ale... rany, było warto. Czuł jego zapach zdecydowanie intensywniej. - Tobie też powinno być przykro – palnął nagle, odwracając głowę nieco na bok, tak, że jego usta niemalże dotykały skóry na szyi Kitsune. Czarna kita drgnęła. - Wszystko mnie boli jak diabli. Myślałem, że dzisiaj nie wstanę z łóżka, cholerny książę. – Westchnął nagle. - I będę musiał iść...
Tak... to takie smutne.
Powrót do góry Go down
Take
Niepohamowany Szał

Take


Dołączył : 03/04/2013
Liczba postów : 2307
GHOST : Zastępca
Godność : Takanori „Kitsune” Nishimura.
Wzrost i waga : 169 cm | 49 kilogramów.
Partner : I told you I`m gonna hold you down until you`re amazed, give it to you till you`re screaming my name, you stupid dog.
Pan/Sługa : - | Gilbert, Prawy, Mio, Leo, 7.
Znaki szczególne : Spaczenie emocjonalne. Szare, kocie oczy i wydłużone, mocne, zaostrzone, zwierzęce kły. Znaki w kanie wytatuowane wzdłuż linii kręgosłupa; duża blizna przecinająca klatkę piersiową. Kilka kolczyków w prawym uchu, a w lewym jeden. Wyraźna blizna pod lewym okiem, ciągnąca się od dolnej powieki do połowy policzka.
Aktualny wygląd : Daylight's End: klik; Nocna Republika (Shetani): klik; misje: klik; Think you're a dragon slayer: klik.
Ekwipunek : Zapalniczka benzynowa, paczka czekoladowych papierosów, w kaburze czarny rewolwer ASG z pełnym magazynkiem (6 naboi), komórka, pieniądze i scyzoryk.
Inne : Niezrównoważony psychicznie skurwiel. I ma widoczną malinkę na szyi...?
Obrażenia : Rozdarty, opatrzony lewy bok; liczne zadrapania na ciele, szczególnie na plecach (czyli good sex, bo Gilbert).
Bestia : Feniks ‒ Andromeda; Reikon ‒ Ryu.
FUNKCJE : Administracyjny Skurwiel; Mistrz Gry; Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyCzw Lip 04, 2013 2:31 pm

Niemożność spełnienia marzeń? I tak dostał już więcej, niż ktokolwiek inny mógłby sobie w ogóle zamarzyć, a mimo to chciał więcej. Chciał zbierać wszystko, kończąc z pełnymi garściami, by poczuć się usatysfakcjonowany. Rzecz jasna, nie oznaczało to, że wszystko, czego chciał było nie do spełnienia. Czy samo to, że Nishimura posunął się o tyle kroków naprzód nie było wystarczającym dowodem na to, że wciąż istniała jakaś niewielka szansa na to, że kiedyś przyjdzie czas na kolejną nagrodę dla Gilberta? Stawało się to dość prawdopodobne, choć nie mógł zapewne mieć zbyt wielkich oczekiwań. Teraz je miał. Oczekiwał dosadnych gestów w nieodpowiednich chwilach. Liczył na to, że Takanori będzie się śmiać z rzeczy, z których czarnowłosy zapewne sam nie miałby ochoty się cieszyć. Bo i co było zabawnego w zmyślaniu przed kimś, od kogo wczoraj domagało się prawdy i jakiejś drobnej cząstki zaufania? Komu powierzyło się siebie... To pewne, że ciemnowłosy nie mógł dać mu w zamian czegoś, co nie było sarkazmem, ignorancją lub także kłamstwem, tak, żeby odpłacić się pięknym za nadobne. Ponadto Salvatore powinien zdawać sobie sprawę z tego, że jego kochanek nie należał do grona osób, które były zdolne obrócić w żart nawet najbardziej gorzkie słowa. Pomijając już fakt, że absolutnie brakowało mu poczucia humoru, choć może było ono tak wygórowane, że nikt nie dotarł jeszcze, jak doprowadzić go do stanu, w którym zdobędzie się na szczery śmiech rozbawienia.
„Czyżby?”
Kitsune zmarszczył nos. Wahanie się i wątpienie były chyba podstawowymi reakcjami Wilka na to, co z grubsza miało zabrzmieć szczerze. Takie zachowanie ze strony kochanka zdecydowanie nie zadowalało szarookiego, choć – jak to w jego wypadku już bywało – nie dał tego po sobie aż tak poznać.Co prawda, czas, który spędzili razem upoważniał Vampę do takiej reakcji – nie było go dużo. Równie niepodważalnym faktem było to, że Take nie żartował. Zawsze wiedział, czego chce i nie rzucał słów na wiatr. Już na pewno nie takich.I dlaczego nie miałby mieć do chłopaka pełnego prawa? Chciał tego nawet, jeżeli znów mógłby zastać swoją kuchnię w wydaniu post apokaliptycznym. W końcu to tylko głupie pomieszczenie, tak? Może nie obyłoby się bez pouczenia, jednak wciąż wychodziło na to, że przywiązywał niewielką wagę do rzeczy materialnych.
Doskonale wiesz, że w innym wypadku nie przeszłoby mi to przez gardło ― westchnął z rezygnacją. Miał nadzieję, że tyle wystarczyło, by mógł dotrzeć do tego łba pełnego dylematów i uprzedzeń. Ich gra skończyła się już dawno, więc trudno było uznać to za kolejną zabawę z nim. Tym razem mówił to, co myślał. Co z tego, że to zupełnie nie było do niego podobne? Wilczy mógł oczywiście twierdzić, że szarooki nie do końca mógł przemyśleć swoją decyzję. niemniej jednak pewność bijąca od kocich ślepi, od których on uparcie odwracał wzrok, zaprzeczała tej teorii. Takanori był do bólu bezpośredni, co pewnie nie raz miało stać się przyczyną speszenia Gilberta, który już wcześniej powinien rozważyć możliwość tego, że często przyjdzie mu przeżywać stan bliski zawału.
„Jasne.”
No wreszcie się zrozumieli! Prawie. Zawsze był to jakiś krok do przodu. Niewielki dla Nishimury, ale za to spory dla Salvatore'a, który nareszcie zdobył się na odwagę, choć jeszcze niepełną. Kitsune czekał, pozwalając Gilbertowi na oswojenie się z nowym stanem rzeczy. Przymknął oczy, pozwalając na to, by czarnowłosy dotykał jego warg swoimi. Odsunął rękę, która wcześniej zaciskała się na jego koszulce, chcąc dać mu pełną swobodę, co i tak skończyło się się fiaskiem, bo niesforna dłoń mimowolnie ułożyła się na biodrze Vampy. W odpowiednim momencie przyczynił się do pogłębienia pocałunku. Był niemalże pewien, że nigdy mu się to nie znudzi. Może trudno było w to uwierzyć, ale czerpał wewnętrzną przyjemność z takich drobnostek, jeżeli były „darem” od odpowiedniej osoby – w przeciwnym wypadku podobne gesty niczym nie różniły się od uściśnięcia dłoni na powitanie.
Mhm ― wyrwało mu się w odpowiedzi na przeprosiny. Pewnie miało to oznaczać tyle, co „Wybaczam” albo „Zamknij się i nie przerywaj”. Niestety – zgodnie z założeniem, że wszystko, co dobre, kiedyś musi się skończyć i tym razem nie mogło być inaczej. Ale przynajmniej dorobił się mało uciążliwego balastu na swoich kolanach. Krzesło zaszurało o podłogę, gdy ciemnowłosy zaparł się jedną ręką o brzeg blatu, a nogami o podłogę i odsunął je od stołu. Nie tylko dla wygody Salvatore'a, ale i własnej, bo mógł z łatwością objąć w chłopaka w pasie – jakby tego było mało – wsuwając rękę pod jego koszulkę. Przesunął chłodnymi opuszkami palców po skórze na jego plecach.
Przykro? Niby czemu? ― spytał, a odpowiedź nadeszła już po chwili. Odchylił lekko głowę, by sprawdzić czy znów sobie nie żartował. Pytający wyraz wtargnął na twarz ciemnowłosego. Serio? Miało mu być przykro akurat z powodu czegoś, na co Gilbert sam się zgodził. Niedoczekanie. ― Wspominałeś coś o bycu dużym chłopcem, więc powinieneś znać konsekwencje. Poza tym wczoraj nieszczególnie ci to przeszkadzało. Hm, jak to szło...? ― uniósł wzrok w zamyśleniu. Otworzył usta, jakby zaraz naprawdę miał zacząć go cytować, ale to było ponad jego możliwości. ― Daruj, mój głos nie posiada takiej tonacji ― dodał szybko, a srebrzyste ślepia błysnęły wyzywająco, jeszcze zanim przesunął nosem po jego wilczym uchu. No co za złośliwa gnida! Od razu można było się połapać, że chodziło o wszystkie jęki, jakie wczoraj usłyszał. Nie, żeby mu przeszkadzały. Ba! Były niczym największy komplement, jednak wypominaniem tego na pewno nie pomagał w niczym czarnowłosemu.
„I będę musiał iść...”
Ta, pewnie kość się stęskniła ― wzruszył barkami. Nie zamierzał z niego zejść, co? Pewnie nie. Trudno było zrezygnować z docinania mu. Tym razem jednak jego głos brzmiał już spokojniej, jakby całe zagrożenie minęło, choć na pewno nie zamierzał tracić czujności. ― Dodatkowe klucze są w ostatniej szufladzie ― rzucił i wskazał podbródkiem odpowiednią szafkę w kuchni. Tak – rozważył, że Vampa mógłby je zgubić i – tak – twierdził, że z drugiej strony istniała równa szansa na to, że pilnowałby ich, jak oka w głowie. Teraz już wyraźnie dał mu do zrozumienia, że nie żartował, ale też dawał mu wybór – w końcu nie wepchnął mu rzeczonych kluczy na siłę do rąk. Pozwolił na to, by sam zadecydował, czy chce je zabrać czy też nie.
Musnąwszy jeszcze jego szyję wargami, rozluźnił uścisk, pozwalając mu na odsunięcie się. Szczerze mówiąc, miał wątpliwości co do tego, czy powinien to robić, biorąc pod uwagę, że najchętniej przykułby go do ściany, ale nie można mieć wszystkiego. Po prawdzie, Takanori miał na ten temat inne zdanie – w końcu był samozwańczym księciem. Z drugiej jednak strony nie zamierzał aż do tego stopnia ograniczać jego wolności, by na rozkaz siedział na dupie i nigdzie się nie ruszał. To byłby kiepski test lojalności.
Powrót do góry Go down
Czarny Wilk
Nieudany Eksperyment

Czarny Wilk


Male Dołączył : 04/04/2013
Liczba postów : 2332
AKATSUKI : Zastępca; dowódca patroli.
Wzrost i waga : 158 cm. na ledwo 35 kg.
Partner : The truth is you could slit my throat. And with my one last gasping breath. I'd apologize for bleeding on your shirt...
~ wasza pieprzona wysokość.

Aktualny wygląd : PatrolMisja Akatsuki (nielegalny kontrahent)See you in hellDaylight's EndCatch me if You canSalon
Ekwipunek : Klucz do domu Takanoriego.
Inne : RelacjeKontaktObrażenia • Malinki na ciele. Dużo malinek. Taki dalmatyńczyk pod ubraniem. • Ślad po kłach na szyi, aktualnie zasłonięty przez bandaż. • zdarte gardło (efekt: nienaturalna chrypa)
Bestia : Jednorożec - Nutella Azor von Lerłamerlę, Rabbi - Mozart, Nekro - Laien.
Artefakt : Uniwersalny Kluczyk.
FUNKCJE : Kundel administracji; Mistrz Gry; Naczelnik Misji; Strażnik Elementu Otchłani; Uzupełnianie spisu rang specjalnych.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyCzw Lip 04, 2013 4:43 pm

Takanori mógł tylko poczuć jak ciało delikatnie drgnęło pod jego dotykiem, a Gilbert zacieśnił ucisk na jego szyi. Żałosne, ale przy tym osobniku zapewne nawet po latach reakcja będzie taka sama. Nigdy nie zrozumie, dlaczego nie potrafi przywyknąć do jego gestów, choć zwalał to na różne czynniki; między innymi różnicę w temperaturach ciała, co w sumie nie byłoby takim głupim argumentem, gdyby nie to, że to nieprawda. Zwyczajnie na samą myśl...
„Hm? Jak to szło?”
Zacisnął ramiona jeszcze mocniej. Duś się, skurwielu, warknął w myślach, jakby tylko dzięki temu, Takanori miał przestać mu przypominać. Gilbert właściwie robił wszystko, by nie wydawać tych upokarzających dźwięków, ale siłą rzeczy, gdy Nishimura muskał ustami jego brzuch i szyję, khm, trudno mu było się powstrzymać. Nawet teraz był zdecydowanie zbyt mocno poruszony. - Nie prowokuj mn ughh – urwał, zaciskając zęby. Poczuł usta ciemnowłosego na szyi, co automatycznie wyciszało każdą jego pretensję.
Do diabła, nie mam siły...
Zejście z jego kolan równało się z kolejnym aktem widocznego niezadowolenia. Rzucił mu jeszcze tylko krótkie spojrzenie, a potem odwrócił się i rozejrzał po kuchni, jakby nie było go tutaj od wielu lat. Gilbert przesunął ręką po twarzy. Ogarnij się. A, wbrew pozorom, było to trudniejsze niż mu się wydawało. Musiał jeszcze tylko otworzyć szufladę i...
- Sayonara, Takanori – mruknął niechętnie, unosząc dłoń. Przez kciuk miał przewieszoną srebrną obręcz do której doczepiony był klucz. Rzeczywiście. Wróci tu. I niewątpliwie ta propozycja Nishimury była najgorszą na jaką mógł się zdobyć. Pewnie przez pierwsze parę „razów” będzie w porządku, ale gdy Gilbert wreszcie się tu zadomowi... Cóż. W chwili obecnej prawda była taka, że nie chciał wychodzić, ale obowiązki robiły swoje. W najbliższym czasie powinien rzucić wszystko w jasną cholerę, by nacieszyć się tym, co było dla niego o stopień ważniejsze. Przyda mu się długi urlop macierzyński.
Natami zaszczekała, wybiegając wesoło na zewnątrz. Drzwi trzasnęły.

| [z/t] |
Powrót do góry Go down
Take
Niepohamowany Szał

Take


Dołączył : 03/04/2013
Liczba postów : 2307
GHOST : Zastępca
Godność : Takanori „Kitsune” Nishimura.
Wzrost i waga : 169 cm | 49 kilogramów.
Partner : I told you I`m gonna hold you down until you`re amazed, give it to you till you`re screaming my name, you stupid dog.
Pan/Sługa : - | Gilbert, Prawy, Mio, Leo, 7.
Znaki szczególne : Spaczenie emocjonalne. Szare, kocie oczy i wydłużone, mocne, zaostrzone, zwierzęce kły. Znaki w kanie wytatuowane wzdłuż linii kręgosłupa; duża blizna przecinająca klatkę piersiową. Kilka kolczyków w prawym uchu, a w lewym jeden. Wyraźna blizna pod lewym okiem, ciągnąca się od dolnej powieki do połowy policzka.
Aktualny wygląd : Daylight's End: klik; Nocna Republika (Shetani): klik; misje: klik; Think you're a dragon slayer: klik.
Ekwipunek : Zapalniczka benzynowa, paczka czekoladowych papierosów, w kaburze czarny rewolwer ASG z pełnym magazynkiem (6 naboi), komórka, pieniądze i scyzoryk.
Inne : Niezrównoważony psychicznie skurwiel. I ma widoczną malinkę na szyi...?
Obrażenia : Rozdarty, opatrzony lewy bok; liczne zadrapania na ciele, szczególnie na plecach (czyli good sex, bo Gilbert).
Bestia : Feniks ‒ Andromeda; Reikon ‒ Ryu.
FUNKCJE : Administracyjny Skurwiel; Mistrz Gry; Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyCzw Lip 04, 2013 7:47 pm

Już na początku przekreślił możliwość tego, że Salvatore zabierze ze sobą klucze bez zająknięcia. Było to jednak dość miłym zaskoczeniem, które – naturalnie – nie ujrzało światła dziennego. W końcu z drugiej strony Nishimurze trudno było odmówić, co? Jednak, gdy Wilk wyszedł, zrobiło się cicho. Właściwie można było przyznać, że po tylu godzinach zamieszania, które panowało w jego domu spokój ten wydawał się być wręcz nieswój. Oczywiście to dziwaczne uczucie nie trzymało go bardzo długo – trudno o to, gdy ten dom był miejscem, gdzie przeważnie brakowało bardziej wyrazistego dźwięku. Cudzego głosu. Czasem zaledwie można było wychwycić urywki słów dobiegające z ulicy, a poza tym czasem jego uszy raczone były szumem wiatru lub stukotem psich pazurów. Albo szelestem przerzucanych kartek, jak teraz.
Gdy tylko drzwi za Gilbertem zamknęły się, Takanori powrócił do dokumentów, uprzednio zerknąwszy na Kundla, który siedział na drugim końcu kuchni i przypatrywał się swojemu właścicielowi spojrzeniem zgoła niezrozumiałym. Chyba szybko zrezygnował, gdy uderzyła w niego ignorancja Takanoriego. Chłopak przyłapał się na tym, że minęło już sporo czasu. Nigdy na tak długo nie odrywał się od swojej pracy. A już na pewno nie pozwalał sobie na sen. Więc jak to możliwe, że tej nocy nic mu w tym nie przeszkodziło?
Ściągnął brwi.
Skup się.
Potarł ręką oczy, które mimo wszystko były podkrążone i postanowił sprawnie zakończyć to, co miał do skończenia. Praca nad tymi wypocinami zajęła mu jakieś dziesięć minut. Najważniejsze informacje zostały odpowiednio oznaczone. Zamknął teczkę i przeciągnął się, po czym zaraz sięgnął po kubek i dopił do końca jego zawartość. Szare ślepia z powątpiewaniem przesunęły wzrokiem po pomieszczeniu, które nadal wyglądało nieciekawie. Rzecz jasna, sam nie zamierzał doprowadzać go do porządku, już w pierwszym odruchu sięgnął po telefon i podniósł się z krzesła. Przesunął palcem po ekranie, odblokowując go i zaczął wystukiwać odpowiednią wiadomość. Przerwał na chwilę, gdy podszedł do otwartego na oścież okna, które zaraz zamknął. Oczywiście w międzyczasie udało mu się wymyślić kolejne zadania dla Mio, choć zazwyczaj źle przyjmował do siebie to, że w ogóle przekraczała próg tego domu. Jednak z dwojga złego lepiej w tę stronę. Wiadomość została wysłana, a on wsunął telefon do kieszeni. Odwiedził jeszcze salon, by – zgodnie z przekazem zostawić tylne drzwi otwarte, a później, zabrawszy ze sobą wszystkie najważniejsze rzeczy, opuścił dom, zamykając na klucz drzwi frontowe.
Właściwie nic nie wskazywało na to, że wiele się tu zmieniło od wczorajszego dnia, jednakże przekroczywszy próg domu poczuł dookoła jakąś ciężką i nieprzyjazną aurę. Nie to, żeby już wcześniej nie spotykał się z czymś podobnym, jednak zatrzymał się przed drzwiami i czujnym spojrzeniem rozejrzał się dookoła, próbując dostrzec coś, co mogło być przyczyną tego niewidzialnego ciężaru, który nagle zrzucono mu na barki. Przez moment czuł się dokładnie tak, jakby znalazł się w centrum zainteresowania tłumów, a kilkadziesiąt par oczu wpatrywało się właśnie w niego. I wcale nie czuł się z tym dobrze. Ale dookoła było pusto. Nie dostrzegał żadnych oznak tego, że to, co czuł nie było omamem. Zresztą, gdyby nie było, Wilk pewnie też zdołałby zorientować się, że coś było nie tak, pomimo tego, że wyszedł kilkanaście minut temu.
W końcu nie mogło być za kolorowo.
Odpowiedziała mu cisza. Pokręcił głową i wreszcie ruszył się z miejsca, zniesmaczony tym mało wyszukanym żartem własnej wyobraźni, żyjącej własnym życiem.
    z/t.

Powrót do góry Go down
Lion
Wyśniona Księżniczka

Lion


Dołączył : 03/05/2013
Liczba postów : 456
GHOST : Medyk
Godność : 美桜操美月恋栞蛍さやか甘さ川, względnie Lwiątko bądź 眠る姫君
Wiek : Z wyglądu 15-16~.
Rasa : Zapierdzielająca po cudzych snach? Whatever.
Orientacja : Przedrzeźniaczoseksualna
Wzrost i waga : 148cm/30kg
Partner : Ponoć kociooki Chaos z tęczowym pasemkiem.
Pan/Sługa : `Szefieee~? Kawy~? Rany, Szefie! Tylko pytam, zabierz tę broń!` - Take~. | Tak, tak, Mio by go wytulała, ale nie musi tego ujmować brakiem spacji między wyrazami. Niech idzie być fangirlem gdzieś indziej (T.) - Akira
Znaki szczególne : Mnogość kolczyków w uszach; błękitne włosy; dwukolorowe oczy (lewe błękitne, prawe fioletowe); 3 tatuaże (więcej w informacjach); ...TO MIO, DO CHOLERY~. Całość jest... ugh!
Aktualny wygląd : Będzie w podpisie, geez.
Ekwipunek : W cholerę słodyczy... i jeszcze trochę; telefon komórkowy; klucze do Chatki T... Dwóch Muszkieterów; pluszowy królisio-portfelik z drobniaczkami; malutki, składany wachlarzyk.
Obrażenia : Podłużne blizny na szyi i plecach; ślady po ranie szarpanej na lewym przedramieniu; drobna blizna na prawej łydce.
Bestia : Pegaz ‒ Tsukiyomi.
Multikonta : Jessiątko~... i Shiniątko, wtf.
Fabularnie : Patrol Akatsuki, eeeeyup (albo raczej - posiedzenie z Bobem). | Shetani
FUNKCJE : Strażnik Elementu Otchłani.

Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 EmptyCzw Lip 04, 2013 8:13 pm

- Ugh, jak w ogóle można? - Warknęła pod nosem, biegnąc z zastraszającą wręcz prędkością w kierunku nibytoopuszczonego domostwa, w którym mieszkał kochany szefuńcio. Bo choć ton jej głosu nie wskazywał na choć najmniejsze zadowolenie, to uczucie bycia potrzebną górowało nad wszelkimi innymi pojęciami w jej główce, co tylko dodało jej do silniczka w dupie więcej i więcej oleju napędowego. Przebierała szczupłymi nóżkami, aż się kurzyło, byleby tylko dotrzeć na miejsce jak najszybciej, ażeby i jeszcze szybciej być później we własnym domu. Przecież była pewna, że Gilbert już tam będzie. A obiecywała, że długo się nie nałazi, deshou?
W kilku susach znalazła się przy płocie, po tylnej stronie budyneczku. Że też muszę dostawać tylko takie zadania. Westchnęła głośno, chwytając najwyższy punkt na prętach/rurkach/niewiemcotojest, jakiego dosięgała, by, odsunąwszy się na pełną długość ramion, "wskoczyć" na ich żelazne rodzeństwo między nimi, następnie odbijając się odeń zgrabnie, w ostateczności wywijając pseudo koziołka ponad płotem, lądując w końcu na zarośniętej zielskiem ziemi.
- ...powinien o to zadbać. - Innym razem poproszę go, żebym mogła się tym zająć, mruknęła do siebie w myślach. Na razie istotniejsze było, by dostać się do środka. Drzwi znalazła prędko, bo przecież światło odbijało się od tej cholernej kupy szkła. Tak więc dopadła do nich i, po krótkiej chwili zastanowienia, skierowała się do kuchni. - To chyba tutaj miałam naj... CO TO JEST!? - Pisk wrzask, jaki z siebie wydała, mogłaby zapewne usłyszeć połowa mieszkańców Otchłani. Jednakże, szczęśliwym trafem, paskudnemu odorowi udało się go zdusić, powodując niekoniecznie zdrowe kasłanie u dziewczęcia. - B-bombę atomową tu spuścili? Z buldożerem wjechali? Sz-Szefie, aż tak mnie nienawidzisz?
Naprawdę nie chcę opisywać sprzątania tego... tego czegoś (bo jak sobie wyobrażałam na podstawie skrawków opisu, co tu się działo, to mi się zachciało rzygać |D).
What's next? Ponownie przyjrzała się rozświetlonemu ekranikowi telefonu. Naturalnie nie mogło się obyć bez wrednych pąsów razy raz na każdy policzek i cichych pisków zachwytu razy nieskończoność na jedno gardło. Właściwie, ten rozkaz na tyle rozproszył błękitnowłosą, że nieomal wywaliła się na schodach, gdy wskakiwała na górę stopień po stopniu. A pierwszym, co zrobiła po przekroczeniu progu sypialni, było... rzucenie się na łóżko jej pana.
- Pooościel Szefa tak ładnie paaaaaa... śmierdzi. Zaraz... - buforowanie, kurna, trwało w nieskończoność, lecz gdy jakimś cudem dobiegło końca, palec, który dopiero co spotkał się z ubrudzonym niezidentyfikowaną mazią o nieprzyjemnym zapachu, wylądował w ustach Księżniczki. - . . .
Moment...
Zaraz...
Chwila, no...
- OBRZYDLIWEEEEEEEEEEE! FUJ! BLE! CO TO W OGÓLE JEEEEEEEEEEEEEST!?
Tak, nie powinno już tam być ani śladu, ale to taka zajebista wizja~.
A to i tak nie był koniec. Bo przecież nie byłaby sobą, gdyby coś nie wybiło jej z rytmu darcia ryja. Wzięła kolejny głęboki wdech, pozwalając wejść do jej nosa również kilku innych... ahhhromatów. W tym jednego dość znajomego. I to wcale nie był czekoladowy dym papierosowy. Bardziej zmokły kundel. Niemyślotymniemyślotymniemyślotym, wystarczyło wciąż powtarzać sobie w myślach, przeszukując szafki w celu odnalezienia pościeli na zmianę. Zadbanie o to, by pozbyć się jakiegokolwiek smrodu i plam z tej starej, również należało do jej obowiązków, więc... bąbelki w ruch, a poduszki w nowe ubranko!
I... przez to wszystko zabawiła tam z deczka dłużej, niż chciała. Jeszcze te durne stosy kartek. Czy ona wyglądała na gońca?
- ...no trudno. Odniosę przy okazji~.

IIIIII Z TEMATU! >3<
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Personal hell. - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Personal hell.   Personal hell. - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 
Personal hell.
Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Miejsca zamieszkania-
Skocz do:  
_______________________