Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Jakiś tam dom Roswella

Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyNie Cze 09, 2013 2:32 pm

Jakiś tam dom Roswella Jadalnia_zpsda53d7e3

Jakiś tam dom Roswella Kuchnia_zps11b5cbfa

Jakiś tam dom Roswella 1410azienka_zps928446e4

Jakiś tam dom Roswella Salon_zps3d5de554

Jakiś tam dom Roswella Sypialnia_zpse3ae1aa1

Kiedyś będzie opis. Nie chce mi się.
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyNie Cze 09, 2013 3:32 pm

Siedział przy fortepianie. Spod jego palców wypływały kolejne dźwięki. Muskał klawisze instrumentu. Jednakże nie był zadowolony. Coś mąciło jego umysł, jego ciało. Nienawidził tego stanu. Zaciskał mocno zęby i wyglądał jakby miał zaraz się popłakać. Ogarnij się pizdo. Westchnął cicho i wstał. Leniwie wkroczył do kuchni. Nóż. Spojrzał na jeden z tych ostrych przedmiotów i zmrużył oczy. Nie rób tego. Wypuścił ze świstem powietrze i oparł się o blat swoimi dłońmi. Dlaczego jesteś taki słaby? Kręciło mu się w głowie. Czuł się jakby nie był sam. Na pewno nie był sam. Jeszcze raz spojrzał na noże. Nie rób tego, proszę. Westchnął ciężko i z naczynia wziął jakiś owoc. Tak słaby, bezradny. Jesteś tylko marnym człowieczkiem. Nikim więcej. Pokręcił głowa i ugryzł jabłko, a tyłem oparł się o blat. Nie miał na nic siły. Nie wiedział co go wykańcza. Znów przez kilka dni nie spał. Jeśli już mu się udało przysnąć to śnił o Nim. Niebieskie oczy. Czarne, długie włosy. Wydłużone, ostre kły. Nie mógł. Za bardzo go to bolało. Z pewnością przeżył tyle lat. Nie mógł kochać marnego człowieczka. Podgatunek. Słaby, bezsilny. Zagryzł wargę, po brodzie zaczęła mu ściekać krew. Od razu lepiej. Zlizał ją i wrócił do swojej sypialni. Usiadł przy biurku, na którym było pełno niedokończonych ilustracji i wzorów tatuaży. Musiał się z czegoś utrzymać. W tym małym kąciku na ścianach porozwieszane były zdjęcia, ilustracje anatomiczne ludzi i nie tylko. Obok biurka stał regał na książki. Od tych traktujących o anatomii człowieka po fantasy. Medyczne również można było tam odnaleźć. Zapalił lampkę, która stała na drewnianym blacie. Zaczął kończyć jakąś ilustrację. Spojrzał w bok. Na sztylet, na którego rękojeści były ręcznie grawerowane wzory. Dlaczego otaczasz się samymi ostrymi przedmiotami. Potrzebował bólu. A może po prostu chciał, aby on przyszedł. Upojony zapachem jego krwi. Sam go uwielbiał, chociaż był człowiekiem. Marnym w dodatku. Chwycił po przedmiot. Wziął jakąś czystą kartkę , a resztę schował do teczki żeby tego nie zaplamić. Naciął nadgarstek. Delikatnie. Zawsze w poprzek, nigdy wzdłuż. Wtedy umrzesz. Krople powoli zaczęły skapywać z jego nadgarstka. Obserwował jak szkarłatna ciecz plamiła idealnie białą kartkę. Jak tworzyła wzory. Przyssał się do swojej ręki. Ciekawiło go co tamten widział w tym smaku. Położył głowę na blacie, zamknął oczy. Uspokoił oddech. Powoli odpływał w objęcia Morfeusza. Tylko na chwilę. Wybudził się znowuż i oddychał szybko, niespokojnie, nierównomiernie. Znowu ten sam sen. Nie mógł patrzeć w te błękitne oczy. Pochłaniały go. Za daleko to wszystko zachodziło. Powinien się oderwać. Uciec. Odejść. Jak zawsze. Westchnął ciężko jakby coś mu ciążyło na klatce piersiowej. Sięgnął po butelkę z jakimś sokiem, która stała obok jego biurka. Zaschło mu w gardle. Przybądź mój czarny rycerzu, wyrwij mnie z mojej klatki. Rozbij mój mur. Spojrzał na swój nadgarstek. Jeszcze coś mu z niego ściekało. Jednakże nie mógł się powstrzymać. Potrzebował bólu. Znów naciął nadgarstek. Trochę głębiej. Na jego twarzy pojawiło się coś w stylu uśmiechu. Błogiego. Odchylił głowę. Wpatrywał się w sufit. Było pomalowany na ciemno, a jasne, drobne plamy imitowały gwiazdy. Zagryzł wargę. Przyjdź tu, proszę. Wyciągnij mnie z mojego ukrycia. Rozprosz czarne chmury. Tak bardzo nienawidził być w takim stanie. W szczególności, że wiedział, że nie może od niego liczyć na nic więcej. Tak bardzo cię nienawidzę czarny aniele. Zmąciłeś mój spokój. Proszę, rozedrzyj mnie na kawałki. Nie pozwól, abym lunatykował. Nie pozwól, abym kochał. Nie pozwól, abyśmy zaczęli istnieć. Westchnął cicho, znów mrużąc oczy. Odpływając ponownie do swojego świata. Pogrążając się w śnie. Jeszcze raz go zobaczyć. Krople krwi skapywały na podłogę. Nie przejmował się tym. Miał tu być. Teraz, natychmiast.
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyNie Cze 09, 2013 4:30 pm

Ostatnio Vincent upodobał sobie świat ludzi. Albo raczej, nie ich świat, ale ich samych. No cóż, Otchłań się mu zwyczajnie znudziła. Za długo tam był. Chciał nowości. Tak, żyjąc przez wieki możesz zrobić wszystko, by poczuć to, że istniejesz. A przynajmniej Star tak miał. Ale... przecież ktoś, okrzyknięty ''Szalonym'' nie był do końca normalny, prawda? Co robił tym razem? Dostał zlecenie. Zabicie jakiegoś potwora, w trybie natychmiastowym. Nie było to trudne, tym bardziej, że odzyskał swoje moce, biorąc kontrakt z człowiekiem. Znowuż dla innych stał się nieprzewidywalny. No bo, dlaczego ktoś tak stary, ktoś taki, co budzi respekt, może i odrazę u innych wziął coś takiego jak ten pakt? Dając pomiatać sobą człowiekowi? Rozkazywać? Oczywiście, że nie tylko chodziło mu o to, że... umierał? O zgrozo, jak to dziwnie, wręcz niedorzecznie brzmiało dla niego! Ale takie fakty były, nie ma co zaprzeczać. Ale wracając. Oczywiście, jak niemalże w każdym ruchu na planszy życia, miało to ukryte dno. Oczywiście, kimże by był, jakby zdradził cały plan? I finał jego zabawy? Niechaj będzie to niespodzianką!
Od razu wyczuł woń jego krwi. Nie był daleko od jego miejsca zamieszkania. Chwilę napajał się tym słodkim zapachem. Zamknął oczy. Uwielbiał to. Po chwili je otworzył i już zaprzestając zabawy, dobił potwora. Odpowiednie osoby poinformują tych z góry, że to wykonał. Po chwili już zniknął, w kłębie kilkunastu, nieco zniekształconych nietoperzy. Które nawiasem mówiąc wyglądały jak cienie. Instynktownie pojawił się w pokoju. Pojawił się bezszelestnie. Od razu wyciągnął rękę w jego stronę, która zmaterializowała się dzięki nietoperzom. Jaki i po chwili, całe ciało. Spragniony. Niemalże sawannę miał w ustach. Opętany chęcią krwi. Niczego innego w tej chwili nie pragnął. Od razu pochylił się nad nadgarstkiem, przesuwając językiem po jego krwi. Szarpnęło go w klatce. Więcej. Był chciwy. Przesunął wzdłuż ręki Natha, zlizując krople. Nie patrzył na to, czy ten się obudził, czy też nie. Nie dbał o to. Ważniejsze było jego pragnienie. Pożądanie. W końcu... był krwiopijczą bestią w ludzkiej postaci. Kły już dawno miał wysunięte. Nawet skaleczył nimi gdzieniegdzie go.
- Chcę więcej. Pragnę Cię.- wyszeptał mu do ucha, nagle pojawiając się przy nim.
Oczywiście, mówiąc te słowa, miał na myśli głównie krew. Rozsunął przy okazji jego uda swoim kolanem, który od razu tam wylądował. Przesunął językiem po szyi chłopaka, by po chwili dość brutalnie wbić swoje kły. Głęboko. Aż sapnął. Uwielbiał ją. Upajał się tym smakiem. Właściwie, mógłby tutaj zjeść go. Pożreć. Jednakże, wtedy miałby mniej krwi pod ręką, czyż nie? Zacisnął palce mocno na jego ramionach. Naparł na niego ciałem, by się czasem nie ruszał. Zmysły Vincent miał wyostrzone. Słyszał szum krwi w żyłach człowieka, a nawet i bicie jego serca. W końcu, nie mógł mu tutaj umrzeć. Ciekawiło go zawsze, o czym myślą inni, gdy ten z nich pije. A zresztą, kogo to obchodzi? Ważne, że teraz czuł niemalże on sam czuł podniecenie tą krwią. Zamruczał gardłowo, może nieco zwierzęco. Dobrze. Po chwili wysunął swoje kły z jego szyi. Zmysły w końcu opanowane. Niekończąca się żądza krwi chwilowo zanikła. Spojrzał na głębokie ślady po ugryzieniu, po czym przesunął tam językiem, zlizując jeszcze tą krew. Poluzował palce na ramionach Natha. Cóż, mówi się, że to żywiciel jest prawdziwym władcą. Ciekawe, ile w tym jest prawdy?
Ten człowiek mu nigdy nie ucieknie. W końcu są związani czymś trwalszym, niżeli jakiekolwiek uczucia. I nikt nie może go dotknąć. Tylko Vincent może pozbawić go życia. Nikt inny. Ponieważ, ciało jego i wola należą tylko do wampira. A jeżeli nie... Potrafi wymusić nawet o siłą. Zastanawiało go... Dlaczego bestia we mnie tak pragnie krwi tego człowieka? Czy tylko dlatego, że jest człowiekiem? W końcu Ci mają znakomitą... Chyba na tą porę nie ma zamiaru szukać odpowiedzi. Jak sądził, nie byłaby mu w ogóle przydatna.
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyPon Cze 10, 2013 4:03 pm

Wybudził się. Dość szybko, chociaż tutaj bardziej chodziło o to co przedtem mu się śniło. Spojrzał na Centa i westchnął ciężko, odchylając głowę.
Więc bierz... mnie. — mruknął, a ostatnie słowo wyszeptał bardzo cicho, po długim czasie dostrzegając w nim dwuznaczność. Objął go w pasie, mrużąc oczy. Rozchylił lekko wargi, a po chwili przygryzł dolną. Nie miał zamiaru nigdzie uciekać. — Pij. — wychrypiał, wsuwając jedną z dłoni w jego długie włosy i bawiąc się nimi.
Nie wiedział co go w nim tak pociągało. Chciał teraz bólu. Dużej dawki. Takiej przez, którą mógłby osłabnąć, zemdleć. Vincent był tak blisko niego. O wiele za blisko. A zarazem tak daleko. Zupełnie dla niego niedostępny. Wsunął dłonie pod jego koszulę. Tak zimna skóra. Przyjemna, gładka. Bez żadnych skaz. Oceniał go za pomocą dotyku. Przejechał palcem wskazującym wzdłuż jego kręgosłupa.
Jestem tylko dla ciebie pożywką, prawda? Jedyne co mogę otrzymać to sny o... — przerwał w tej chwili, zagryzając mocniej dolną wargę. — Nieważne. Jestem wykończony, zbyt dużo myślę, za mało śpię. — mruknął, gładząc go po karku i pocałował go krótko w usta, jednakże zaraz potem zsunął go ze swoich kolan. — Wybacz.
Podszedł do okna i oparł o się parapet dłońmi. Wyglądał przez otwór okienny. Zamyślił się nad czymś. Dlaczego muszę być taki słaby? Przez ciebie. Nienawidzę cię. Kocham cię. Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Stukał paznokciami o parapet. Nie wiedział co zrobić, co począć. Tamten tylko omotał jego umysł. I tak nie możesz go mieć. Jesteś marnym człowiekiem, rozumiesz?! Beznadziejną, słabą istotą. Zwyczajną pożywką, niczym więcej. Śmieciem. Zmrużył oczy, zaciskając palce na parapecie. Nie wiedział kiedy zaczęły mu wypływać z oczu łzy. Kiedy przestał oddychać. Zaczął łapać powietrze haustami, ból przepływał przez klatkę piersiową. Jakby miało ją rozerwać. Czuł się jeszcze słabszy. Nie potrafił nad sobą panować. Owinął go wokół swojego paluszka, mimo że to właśnie Roswell powinien być panem. Powinien.
Kocham... — cię. — dokończył w myślach, a palce jeszcze bardziej zacisnął na parapecie. — ...Ból. — mruknął bez przekonania, wychylając się przez okno.
Obserwował niebo, które nabierało czerwonawej barwy. Słońce zachodziło. Niedługo miała nastać noc. Z jednej strony Nath ją uwielbiał, była tajemnicza, kryła w sobie piękno. Z drugiej kojarzyła mu się z brutalnością, krzykami, jękami. Wymuszonym zbliżeniem. Cielesnością. Bólem psychicznym. Z brudem. Starał się teraz po prostu myśleć o gwiazdach. Przecież już tamto odeszło, zniknęło, minęło. Chociaż czy nie wróci? Otarł łzy. Nie powinien się rozklejać. Miał być silny. To tylko kontrakt, nic więcej ich nie łączy. Są różni. Z innych światów. Zaczął powoli rozpinać swoją czerwoną koszulę. Jakoś nie martwił się, że ktoś go zobaczy przez okno. Zsunął z siebie materiał, ukazując plecy. Tyle blizn je przecinało. Zbyt wiele. Zbyt wiele jak na ten wiek. Jednakże nauczył się nie wstydzić własnego ciała. Jedyne co mu przeszkadzało to szramy przecinające usta.
Niebo jest takie czerwone. Niemalże szkarłatne. Oznacza to krwawą noc, czy może jednak namiętną? A może taką i taką? — wyszeptał, przygryzając wargę i odchylając głowę, przy okazji zginając swoje ciało w lekki łuk.
Proszę, podejdź tu do mnie. Przytul mnie mocno i nie puszczaj. Otul mój niespokojny umysł. Ochłódź gorące ciało. Nie odchodź już nigdy. Proszę... Wyrażał w myślach swoje myśli. Wiedząc, że jednak te prośby nigdy nie zostaną spełnione. Zbyt różni, zbyt różni. Chociaż chciał, aby tu podszedł. Objął mocno, wsunął palce swoich dłoni między jego. Splótł je w uścisku. Lecz to były tylko złudne marzenia. Utopia, która nie miała prawa istnieć. Czy aby na pewno? Uniósł jedną dłoń i zaprosił go ruchem ręki do siebie.
Obejmij mnie. Mocno. Proszę. — mruknął, spuszczając głowę, a spojrzenie wlepił w biały parapet.
Włosy opadły mu na jedno oko. Miał nadzieję, że podejdzie. Przytuli. Choćby na chwilę.
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyWto Cze 11, 2013 2:50 pm

Właściwie, to był tak zajęty piciem krwi Natha, że nawet nie zauważył, jak ten go macał. Zamruczał gardłowo na te drobne pieszczoty. Ledwo się od niego oderwał, a już został odsunięty. Usiadł sobie na jego krześle i po prostu obserwował go. W zupełnej ciszy. Nagle ten wstrzymał oddech. Na dłuzszą chwilkę. Słyszał to, oczywiście. Potem zaczął nabierać chaotycznie powietrze. I nagle się rozpłakał. Zmrużył oczy. nadal po prostu patrząc. Nawet nie drgnął. Odwrócił wzrok, po prostu patrząc się w sufit. Nie wiedział nawet co zrobić. A jakby ten coś od niego chciał, oczekiwał, by zostało to wypowiedziane. W końcu był jego ''panem'', chociaż było wiadomym, że jak trudno oswoić potwora, tak chyba większym wyzwaniem był ''szaleniec''. Powoli dopiero przeniósł wzrok na niego, gdy usłyszał to oczywiste kłamstwo. Jednakze, nadal milczał. Właściwie, przez cały ten cholerny czas po prostu siedział, nie odzywając się. Wwiercał w niego bezwstydnie spojrzenie. Z pewnością ten musiał to czuć. Usłyszawszy rozkaz, uniósł się zgrabnie, ale jak zwykle bezszelestnie i dopadł go. Od razu mocno go objął w pasie, zwijając swoje ręce wokół jego talii. Dał głowę na jego ramię, samemu chwilę obserwując tą zmianę. Syknął cicho jednak, gdy znowuż go oślepiło i tylko oparł się swoim czołem o jego kark, po czym powoli wycofał ich w ciemniejszy kąt. Oczywiscie, jak polował to cholernie przeszkadzało mu to słońce. Dobrze, że więcej działa instynktem i intuicją. Poza tym, po lesie biegał, to o wiele łatwiej było. Westchnął cicho, a na jego ustach błądził mały uśmieszek. Przesunął nieznacznie swoimi kłami po jego karku, trochę rozluźniając uścisk, ale nadal go obejmując.
- Najpierw mnie od siebie odsuwasz, a potem każesz mi się do Ciebie zbliżyć... - mruknął dość dziwnym tonem. Nie wiadomym było, czy to pretensje czy raczej rozbawienie.
Z drugiej strony wyglądało to trochę teraz tak, jakby wiedział, co się działo w tej główce. Jakby o wszystkim idealnie wiedział. Ciekawe, czy tak było?
Przesunął teraz nieznacznie kiełkami po jego szyi. Wyciągnął język, podrażniając tamtą rankę. Krwi trochę poleciało. Od razu zlizał ją językiem z niemalże zwierzęcym pomrukiem. Przesunął dłońmi po jego bokach, oraz westchnął cicho. Pomiział swoim polikiem jego ramię. Opuszkami palców dotykał jego blizn. Ludzie są tacy słabi. Tacy krusi. Przesunął znowuż palcami po jego rankach. Nawinął kosmyk jego włosów wokół palca. Czasem miał wrażenie, że jakby zanurzył za głęboko swoje kły w ich skórze, po prostu by się rozpadli.
A z czym kojarzyła się noc Vincentowi? Z przebudzeniem. Po zmroku świat należy do potworów pokroju Stara. Również w uszach miał krzyki swoich ofiar, błagania o życie i żałosne łkanie. Również i jęki rozkoszy. Poza tym, kojarzyła mu się również z Nathem. W końcu tylko o tej porze z nim się widział. Wszelkie tragedie, co to zniszczyły go wciąż krążą w jego myślach. Nie umieją znaleźć ujścia. Przecież tak dużo, tak dużo się działo przez te wieki...
- Czym dla mnie jesteś? Pytaniem jest raczej... czym ja dla Ciebie jestem? Masz mi coś do powiedzenia? Jesteś moim kontraktem. Tak się zaczęło. Nie akceptuję Cię na ''Pana'', jak nawet nie potrafisz sobie poradzić ze swoją nędzą. Miej władzę. Nad wszystkim. Pragnąć i zdobywać, moja główna dewiza. Jakkolwiek będzie wyglądała ta noc, tak zależy od Ciebie... ''panie''. - wyszeptał niemalże ostatnie słowo, jednakże wybitnie pogardliwie. Nie wiedzieć czemu.
Odsunął się nieznacznie od niego, po czym wyjął jeden ze sztyletów ze swoich nogawek spodni. Był cały zakrwawiony. Ta krew wolniej wysychała, nie wiedząc czemu. I dobrze, nie będzie musiał się bawić w wymienianie ostrzy. Wsunął sztylet do ust, oddalając się bardziej od Natha. Oczywiście, nie cały. Był ostry, cholernie ostry. Wysunął za gwałtownie, a już w kącikach ust pojawiły się ranki. Zlizał. Odłożył sztylet obok jakiegoś innego. Spojrzał na człowieka, po czym oparł się o biurko, nie spuszczając z niego wzroku. Z ranek ciekła krew, którą co rusz zlizywał, nieznacznie wysuwając język.
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySro Cze 12, 2013 4:32 pm

Jego dłonie od razu wylądowały na tych wampirzych i zaczął je gładzić po grzbietach. Zamruczał cicho i gardłowo, czując tą bliskość, a gdy ten zasyczał powoli zaczął się wraz z nim wycofywać. Też nie przepadał za słońcem, wiecznie łaził w ciemnych okularach przeciwsłonecznych, więc niejako rozumiał Vincenta. Zadrżał lekko, czując jak ten przesuwa kłami po jego karku, lecz po chwili wydał z siebie pomruk zadowolenia i zmrużył oczy. Westchnął cicho, gdy tamten powiedział to co powiedział i rozwarł powieki. Nic nie powiedział, kołysząc się w jego ramionach. Odchylił głowę, gdy przesunął kłami po jego szyi. Przygryzł mocno wargę, gładząc go cały czas po grzbietach dłoni. Drgał, gdy tamten opuszkami palców przesuwał po jego bliznach. Zmrużył oczy, nie głosząc sprzeciwów. Po prostu dziwie się z tym czuł. Sapnął, słysząc to co powiedział.
A ja za twojego pana się nie uważam. Rzeczywiście, jestem twoim kontrahentem, jednakże ty sam dla mnie jesteś kimś więcej. — mruknął, wciągając powietrze i mrużąc oczy, jakby zaczynała boleć go głowa. — Osobą bardzo ważną. — Obserwował go cały czas, a w jego oczach pojawił się błysk. Podszedł do niego i naparł tak, aby ten usiadł na biurku, a następnie rozchylił lekko jego nogi, aby między nie wstąpić. Oparł czoło o jego. — Cholernie ważną. Jednakże nie wiem czy chcesz wiedzieć, jakie wiążę z tobą emocje, uczucia. — wyszeptał, całując go mocno w usta i powoli zaczął rozpinać jego koszulę. Gdy skończył, uśmiechnął się do niego ciepło i znów pocałował mocno, mrużąc oczy. — Cóż, przód wygląda lepiej. — mruknął, śmiejąc się gorzko i chwycił go za dłoń, aby ją przybliżyć do swojego ciała. Dwoma palcami drugiej przymknął mu oczy, a pierwszą zaczął kierować jego ręką, aby ta wodziła po ciele Natha. — I sądzę, że ta noc będzie namiętna. Oraz ciut krwawa. — wychrypiał mu do ucha, przygryzając je lekko. Zaraz potem zaprzestał tego co robił i przyłożył swoją dłoń do jego klatki piersiowej, a następnie drugą i zmrużył oczy, opuszkami zapoznając się z jego ciałem. Przesunął po jego żebrach, a trochę dłużej wodził po jego brzuchu. Przesuwał palcami w górę i w dół, uśmiechając pod nosem.
Pocałował go mocno i namiętnie w usta, zsuwając z niego koszulę i splatając ręce na jego karku. Przysunął go do siebie, pomrukując w jego usta. Przyciągał go coraz bardziej do siebie i wycofywał wraz z nim do tyłu. Po chwili przerwał pocałunek, nabierając powietrza do płuc.
Twoja obecność mnie uzależnia. — wyszeptał, całując go po szyi i przesuwając po niej zębami.
Uśmiechał się do niego ciepło, cały czas wycofując się z nim, jednakże teraz jego ręce wylądowały na biodrach chłopaka.
Uwielbiam cię. — wyszeptał, czując za sobą w końcu łóżko, na którym zaraz przysiadł i przyciągnął go do siebie, aby ten zasiadł mu na kolanach. Oparł czoło o jego ramię. — Kocham cię. — mruknął cicho, tuląc się do niego mocno i całując go w usta. Przełknął potem nerwowo ślinę, patrząc mu w oczy. Spodziewał się wszystkiego. Od spoliczkowania po ostentacyjne trzaśnięcie drzwiami i ucieczkę z jego domu. Nie zakładał tylko tych dobrych stron. No bo w końcu to Roswell, on nigdy nie myśli pozytywnie. Niemalże nigdy. Drżał lekko, jednakże po chwili przejechał pazurkami po jego plecach i pocałował go w zagłębienie szyi. Przejechał językiem po jego szyi, a potem pocałował w szczękę. Chciał go mieć blisko, jak najbliżej, przez cały czas. Pomiział go polikiem o jego, a następnie pocałował w ramię, aby potem je przygryźć.
Chciałeś wiedzieć kim dla mnie jesteś. Chcę byś tu był. — mruknął, przygryzając dolną wargę. — Jednakże niczego od ciebie nie wymagam. Mimo, że niby jestem twoim panem. W końcu nie mogę wymagać, abyś czuł to samo, jeśli nie odwzajemniasz moich uczuć. Wybór pozostawiam tobie. — Pocałował go w polik, uśmiechając się ciepło.

[Dupne, wiem.
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySro Cze 12, 2013 7:02 pm

A JA SIĘM ROZPISZEM. Jak na mnie.

Słuchał Nathowych słów, znowuż milcząc. Myślał, że stchórzy. Ucieknie od odpowiedzi, tym samym wydając na siebie wyrok kolejnych dni w cierpieniu. W końcu to takie... ludzkie. Stało się jednak coś innego, ku swojemu niemalże... zmieszaniu. Zamruczał cicho, gdy ten do niego wpierw podszedł, grzecznie ułożył się na biurku. Wydawał się teraz być niemalże uległy. Nie tym agresywnym stworzeniem, co musiało wszystko zdobyć za wszelką cenę. Cały czas patrzył się na  niego uważnie, ale  z jego oczu jak zwykle nic nie dało się odczytać. Oczy są duszą. On nie ma duszy. Sam oddał krótko pocałunek, biernie poddając się kradzieży koszuli. Patrzył  potem na swoje dłonie, które jak ręce marionetki przesuwały się po jego ciele. Tak bardzo zraniony. Tak słaby. Ludzie są tacy głupi. Sam powoli potem sunął jedynie opuszkami palców po jego ciele, uśmiechając się ledwie widocznie pod nosem. Oddawał pocałunki z równą mocą, pomrukując cicho. Szedł biernie za nim, wiedząc, gdzie się kierował. Zasiadł na nim zgodnie z jego zyczeniem. Westchnął z aprobatą dla tych pieszczot na szyi. Wsunął dłoń w jego włosy, po czym sam cmoknął go w szyję. Przymknął oczy. Nie bardzo wiedział co odpowiedzieć na jego ''wyzwanie'', ponieważ nie brał pod uwagę tego, że naprawdę to z siebie wykrztusi. Przesunął językiem po swoich zaróżowiałych wargach. Krew z kącików już na szczęście przestała lecieć. Pomagało się mu to skupić. Albo raczej by nie uczynić tego dla kogoś. Przeanalizował wszystkie dość ciężko-strawne informacje w głowie. Co jak co, ale jedyne wyznania, co to słyszał to bardziej w stylu ''Panie, mogę napić się Twojej krwi? Pachniesz kusząco...'' - tak tak, w ostateczności wampiry same siebie też wysysają. Przez chwilkę nawet zastanawiał się, jak wykorzystać Natha, albo raczej jego uczucia. Przecież to proste. Nic nowego. Ludzie sami siebie niszczą, więc cóż za różnica, jakbym ja to uczynił? Po chwili zdał sobie sprawę, że nie mógłby go uszkodzić specjalnie jakoś trwało. Aż się zaciął. Nawet morderstwo mu było nie w smak. Tak, ''Szaleniec'' jednak był przynajmniej po części świadomy swej osoby, mimo zdania większości. 
Po dłuższej nieznośnej ciszy, w końcu nabrał powietrza do ust. Wydawał się w  tej chwili spokojny. Niemalże, jakby znalazł się w przyjemnym miejscu. Uleciał gdzieś. Gdyby nie to, że nagle chwycił Roswella za szyję, wbijając mocno paznokcie w jego szyję. Bezlitośnie. Jakby chciał rozszarpać mu tętnice, pozbawiając życia. Tego i tak krótkiego tchnienia. Uderzył nim o łóżko i nachylił się nad nim. Aż kły mu się nagle wysunęły od tego wybuchu. Spojrzał z nijakim głodem na jego krew. Niepohamowana żądza. Rzec można by było zbawienie. Pierwszy raz jego oczy miały barwy burzy gradowej. Mógłby teraz go rozszarpać. Na kawałki. 
- Myślisz, że czym jest nasza umowa między nami, głupi człowieku? Wy ludzie, jesteście tak niewdzięczni i chciwi... Nigdy nie docenialiście tego, co wam dano. - jego usta wykrzywiły się w jakiś pogardliwy grymas. - Mam wrażenie, że nie rozumiesz naszej więzi, Nath. Coś Ci powiem. To, co połączyło nas tamtego dnia nie jest czymś zwykłym. Tamtego dnia, ja stałem się całkowicie Twój, a Ty mój. To jest tak potężna więź, że nie sposób porównać to z żadnymi uczuciami. Nie możesz umrzeć, póki jesteś ze mną związany. Gdziekolwiek byś nie był, tam Cię znajdę. Ciąży nad Tobą wieczna klątwa. - wyszeptał niemalże ostatnie słowa, obserwując go. 
W końcu puścił jego szyję. Nie wykrwawił się dużo. Star raczej skupił się na tym, by po prostu przygnieść jego skórę, tworząc siniaki niżeli rany. Może nawet chciał go trochę  poddusił. Ciekawiło go, czy powiedział mu, że może przywrócić go do człowieczej formy. Że fizycznie niczym by się nie różnił od nich. Byłbym tą samą kruchą istotką co oni. Jednakże, mając w głowie coś innego. Uśmiechnął się do Roswella. Ukazał z siebie z tej okrutniejszej strony. Takiej, co w drżenie serca wprowadzała innych, a co dopiero ludzi. Takiej, co uważali za odrażającą, zagrożeniem. Czyli, że powinno się go pozbyć. Mógł powiedzieć mu o tym, bez większego powodu. I również szybko zapomnieć. Cholera go wie. Uśmiech splamiony czerwienią. 
Wbił pazury w jego klatkę piersiową. Mocno, głęboko. Jednakże, nie zostanie blizna. Wytrenował to. Z nijaką lubością patrzył na to. Po chwili zaprzestał już tych poczynań. Właściwie, niewiadomym było jaki cel w tym był. Przesunął palcami po jego bliznach.
- Ludzie zapewne myślą, że to obrzydliwe. Istota jest próżna. Zapewne, gdyby wiedzieli co te ręce, które Ciebie teraz dotykają czyniły... Jakie niewybaczalne grzechy dokonały... uznaliby to za równe temu. - spojrzał beznamiętnym wzrokiem na jego ciało. - Pokochałeś potwora. Teraz, gdy zawarłeś ze mną pakt, a ja powoli wysysam z Ciebie życie, z każdym, każdym dniem... Mogę skrócić Twe życie, mogę również sprawić, byś pożył dłużej niż zwykły człowiek... Wybrałeś ścieżkę, która będzie tylko ciemnością. Ciemny las, gdzie nie ma światła. To, co przeżyłeś dotychczas jest niczym... Kiedyś ktoś ważny powiedział, że trzymając się za ręce, można wyjść z tego... Każdy, kto ma serce szuka światła w swoim życiu... Co o tym sądzisz? - spojrzał na niego, jednak po chwili spuścił wzrok na jego klatkę piersiową. 
Pochylił się nad nią i przesunął językiem po jego ranach. Dość głębokich. Oparł dłonie po obu stronach jego żeber i z cichymi pomrukami zaczął zlizywać krew. Zamknął na chwilę oczy, by skupić się na doznaniach. Teraz mógł to robić spokojnie, gdyż dosłownie chwilę temu się napił. Potem przesunął zakrwawionym językiem po jego policzku. Patrzył się w jego oczy. Był pewien, że Roswell tego nie zrozumie.
- Odrzuć wszystko. Jestem wszystkim, czego potrzebujesz. Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, zawierając ze mną kontrakt. A jednocześnie największy pech, jaki spotkał Cię w Twoim życiu..- wyszeptał nagle, patrząc się mu w oczy.
Znowuż ''Szaleniec'' mówił dziwne, może nieco niezrozumiałe rzeczy. Nie wiadomym do końca było, jak to zrozumieć. Był wampirem. Istotą, o której krążyły legendy pośród ludzi. Istotą może nawet pożądaną, ale tylko dlatego, że nim była. Elżbieta Batory była jednym z tych głupich ludzi, ogarniętych obsesją. Zabijała dziewice, kąpała się w ich krwi, by tylko zyskać nieśmiertelność. Głupia. Ale to cholernie rozbawiło Vincenta, gdy usłyszał tą historię. Ludzie boją się śmierci tak chorobliwie, że niosą ją innym. Ale wracając. Uwielbienie. Tak odebrał słowa Natha. Mniej więcej. 
Patrzył na niego. Wwiercał w niego spojrzenie. Poczuł, jakby ktoś go objął. Ktoś niewidzialny dla innych oczu. Ktoś, kto istniał tylko w nim samym. Poczuł niemalże jego śmierdzący oddech.
''Chcesz go pożreć. Jak mnie, prawda? By na zawsze był z Tobą... By nigdy nie został Ci odebrany. Pożądasz jego krwi. Ile zamierzasz się powstrzymywać? Jesteś takim żałosnym wampirem... Nie potrafisz działać ze swoim instynktem.'' 
Zamknij się. Jesteś ohydny. Idealnym odzwierciedleniem moich pragnień. Nienawidzę Cię. 
''Czy to jest złe? Czy złe jest być u kogoś boku, bojąc się samotności? '' 
Niemalże usłyszał zachrypły śmiech, pełen pogardy. 
ZAMLICZ. 
''Żałosne. Nawet nie potrafisz działać zgodnie ze swoją naturą''
Machnął ręką sobie nad głową, co dla Natha mogło wyglądać, jakby coś odganiał. Spojrzał na niego mało przytomnie.
- Męczy mnie na starość schizofrenia. - mruknął beznamiętnym tonem, wciąz się patrząc na niego.
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyPią Cze 14, 2013 4:54 pm

I tak bardzo... Nathanielowe. Przecież on sam uciekał od odpowiedzi. Niemalże zawsze. Czasami starał się być szczery z innymi i odpowiadać na pytania, lecz to były to tak rzadkie przypadki, że już jego przyjaciele się śmiali, że gdy ten mówi co mu leży na sercu to należy to uznać za święto narodowe. Tak, on raczej nie należał do osób wylewnych, a w szczególności jeśli chodziło o takie uczucia jak miłość. Ogólnie o te pozytywniejsze.
Obserwował jego reakcję. Wcale go nie zaskoczyło, że ten go zaatakował. Zaśmiał się ochryple i z dozą szaleństwa. W jego oczach tańczyły iskry. Ten bezczelny i szaleńczy błysk w oku. Ukazał zęby, uśmiechając się bardzo szeroko. Patrzył na niego w ten dziwny sposób. Jego oczy wydawały się być takie głębokie. Kryło się w nich coś tajemniczego. Przygryzł wargę, słuchając jego słów. Wbił mocno paznokcie w jego plecy i przejechał po nich parę razy, pozostawiając tym samym na skórze czerwone pręgi. Wydawać by się mogło, że w jego ślepiach tli się płomień. Sam nie wiedział co by chciał z nim zrobić. Przecież był taki słaby. Był tylko beznadziejnym człowiekiem. Głupim.
Wypuścił ze świstem powietrze, gładząc go po poliku. Podparł się na jednym łokciu i wpatrywał w oczy. Pocałował go krótko w usta i uśmiechnął ciepło.
Nie zależy mi na długim życiu. Światło... Może w jakiś zrozumiały tylko dla mnie sposób widzę je w tobie. — Pocałował go krótko w usta, a po chwili opadł miękko na łóżko. — Nie liczy się dla mnie to jak postępowałeś w przeszłości, jeżeli ze mną nie będziesz robił tego co z innymi lub nie będziesz gorszy. — Wsunął dłoń w jego włosy i zaczął opuszkami palców masować jego głowę.
Odchylił głowę, przygryzając wargę. Jesteś porąbany, wiesz? Nie mów mi tylko, że na serio chcesz być z tą bestią. Że wierzysz w to, że wam kiedykolwiek mogłoby się udać. Wierzę... Uśmiechnął się do niego ciepło. Pocałował go w polik, a po chwili sam przesunął po nim językiem.
Nie sądzę, aby to był największy pech jaki spotkał mnie w życiu. Raczej coś najlepszego. Jednakże czas pokaże. I odrzucić... Co? Jedyne co mam do odrzucenia o moja przeszłość. I tyle. Ale to staram się porzuć od dawna. Spalić stare karty w mojej historii. I zacząć od nowa.  I również sadzę, że jesteś wszystkim czego potrzebuję. — wychrypiał, mrużąc oczy i odchylając głowę do tyłu.
Zaczęła go boleć głowa. Mamy przesrane. Miał rację. Jego umysł znów podsuwał mu obrazy z przeszłości. Te wszystkie najgorsze. Najpierw słyszał cichy szept. Słodki. Powoli przeradzał się ochrypły, niski głos z nutą szaleństwa. Wściekłości. Drgnął lekko, jakby poczuł na polik czyiś lodowaty oddech. Ten ktoś powtarzał w kółko te same słowa. Trafiły w Natha niczym pociski i rozdzierały jego duszę na kawałki. Zacisnął dłonie na pościeli, ale zaraz potem położył je na twarzy. Lekko wygiął się w łuk. Nic ci nie pomoże mój drogi. Na zawsze będziesz tylko słabą dziwką. KURWA!!! Usłyszał w głowie rechot. Ten najgorszy rechot. Wgryzł się w swoją rękę. Jakby to miało mu pomóc. Wił się. Mrużył mocno oczy, wyciągał ręce w stronę Vincenta. Wtulił się w niego mocno, ciut drżąc. Chciałbym zobaczyć danse macabre, a ty? Znów usłyszał w uszach cichy rechot. A po chwili nie słyszał już nic. Oprócz słów, które wypowiedział Vincent.
Coś o tym wiem. — burknął, tuląc się do niego mocno. Wszystko jest w porządku, wszystko jest w porządku, wszystko jest w porządkuNie powinieneś tego obserwować. Nasze demony atakują nas w nieodpowiednich momentach. Najgorsze jest to, że bardzo ciężko je pokonać. A niektóre na zawsze przy nas pozostają. — wyszeptał, całując go w polik i gładząc po karku. — Jednakże mimo wszystko trzeba walczyć. Nieważne, że ta walka jest bardzo męcząca. W innym przypadku stracimy nad sobą kontrolę. I demon wygra. — mruknął, podgryzając płatek jego ucha. — Już jest dobrze. — Spojrzał na rękę, w którą się wcześniej wgryzł, a z której teraz ściekała krew. Zlizał ją, a następnie ponownie opadł miękko na łóżko, a jego włosy rozsypały się na białej poduszce. — Co chcesz teraz robić? — wymruczał gardłowo, obserwując go i przygryzając dolną wargę.
Był taki zmienny. Najpierw trząsł się niczym osika, a teraz wydawał się taki spokojny. Jego dłonie powoli wędrowały po plecach chłopaka, a później przesunęły się na boki. Przesuwał opuszkami po jego żebrach.
Wcześniej mówiłeś, że pragniesz mnie... — wychrypiał, a następnie przesunął językiem po swojej dolnej wardze. — Więc... Bierz mnie. — wymruczał zmysłowo, a w jego oczach tlił się jakby płomień.
Przesuwał palcami po jego szyi, klatce piersiowej, brzuchu. Napawał się dotykiem. Przygryzł jego szyję, mrużąc oczy i pomrukując cicho. Pocałował go namiętnie w usta, wsuwając dłoń w jego włosy. Przesunął paznokciami drugiej po jego karku. Jego obecność go upajała. Tak cholernie go upajała, wprowadzała go w trans.
Proszę, bądź tu. Będzie dobrze.
Otarł się swoim polikiem o jego i uśmiechnął ciepło. Zmrużył oczy i wpadł jakby w jakiś trans. Ten błogi wyraz twarzy, zupełnie niepodobny do niego. Czuł się tak dobrze. Był przepełniony nadzieją. Że będą mogli być. Razem. Zawsze. Że może on również coś do niego poczuje. Odchylił głowę lekko, mrucząc gardłowo.
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySob Cze 15, 2013 8:49 am

Słysząc ten śmiech, niemalże się skrzywił. Nagle miał ochotę go naprawdę zabić. A najlepiej pożreć. Jednakże, jedynie co zrobił to puścił jego szyję. Już widział te rany po mocno wbitych paznokciach, a i na pewno pozostawi po sobie znak w postaci siniaków. Aż dziw, że go nie udusił przy takich chęciach. Sam patrzył w jego oczy, próbując odgadnąć o czym myśli. Oczywiście, sam do siebie nie dał dostępu. Mięśnie mu zadrżały pod wpływem tworzenia ran na plecach, nawet sam wygiął się trochę. Jak był w ciele wampira bardziej odporny był na ból, więc na jego twarzy nawet grymas się nie pojawił.
Znowu pomyślał, że ludzie są samolubni. ''Mi nie zależy'' - a co by było, jakby Vincent chciał, by ten żył dłużej niż normalni? I... on światłem? Chyba połowa Otchłani by się waliła ze śmiechu słysząc to. Jedynie co on przynosi to cierpienie, ewentualnie zabawę. Wszystko zależy jakim humorkiem dysponuje majestat. Nie skomentował jednak słów człowieka. Kiedyś sam się przekona. Wychwycił w kolejnym zdaniu lukę. Aż uśmiechnął się pod nosem. Czyli może ze wszystkimi robić co chce, byleby nie jemu? Mordować, bawić się uczuciami, przynosić ból? Z miłą chęcią z tego skorzysta. Nathan nieświadomie dał mu pozwolenie. Znowuż tym, że myślał tylko o sobie. Z przyjemnością poddał się tej pieszczocie. Jakoś lubił takie drobne gesty z jego strony. Zamknął na chwilę oko, gdy ten przesunął językiem po poliku. W następnych słowach nie zauważył nic interesującego go. Widać, Nath chyba nie zrozumiał do końca przesłania. Ale na tą chwilę tyle wampirowi wystarczy. Patrzył uważnie na niego, jednak nawet widząc go w takim stanie nie odważył się wykonać żadnego ruchu w jego stronę. Nie zareagował specjalnie jakoś na krew. Wypił wystarczająco dużo, by go nie zaatakować. Gdy się tak trząsł przypominał mu małego pieska w zimę. 
Człowiek się mylił. Nic nie wiedział.
- A to są odpowiednie momenty na ataki naszych ''demonów''? Ja sam spowodowałem, że jest w moim ciele. - uniósł  brewkę, patrząc się na niego z małym uśmieszkiem politowania. To urocze, że stara się mu pomóc, ale niepotrzebnie. Okłamał go mówiąc, że to schizofrenia. Chociaż sam do końca nie był pewien. Ale, czy to ważne? 
Oddał ten pocałunek. Sprawnie badał swoim językiem wnętrze jego ust. Jednakże, specjalnie nie reagował na te pieszczoty. Patrzył cały czas na niego. Jak zwykle w wampirzych oczach nie dało się nic wyczytać. Odkleił się od niego i po prostu zaległ na nim, a jego klatkę piersiową potraktował jak stół, gdyż dał na nią ugięty w ręce łokieć, a o dłoń oparł policzek. Jego wzrok powędrował w bok. Widocznie, zamyślił się nad czymś. Przesunął językiem po dolnej wardze, po czym jakoś intuicyjnie, spojrzał bardziej w bok, niemalże odwracając głowę. Na ścianę. Jego usta od razu wykrzywiły się w grymas niezadowolenia. Nieznacznie dwa palce skierował w kierunku najbliższego sztyletu i bardzo szybko wycelował w tego owada. Trafnie ostrze rozbiło żółtą skorupę pająka, wbijając się w ścianę. Wydawałoby sie, że pozostanie plama krwi. Ale on się po prostu rozpadł. To znaczyło, że to nie był zwykły owad. Chociaż wątpił, że Roswell zorientowałby się. 
- Nathaniel. Masz przyjaciół, prawda? Chciałbym ich poznać. Spokojnie, przybiorę ludzką postać i nie zrobię im zbytniej krzywdy. - skierował na niego wzrok. 
Totalnie zignorował pragnienie swojego ''pana''. Chciał czegoś się dowiedzieć, albo zwyczajnie się z nim droczył, prowokował. Chociaż znając wampira raczej zakładałoby się, że obydwie opcje były prawidłowe.
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyNie Cze 16, 2013 8:55 am

Jak większość osób, które miały do czynienia z takim Roswellem. Masochista, cholerny masochista, który napawał się własnym bólem, tak jak niegdyś to coś co żyło w ciele ojca. Bo to nie był jego rodziciel, na pewno. Nath był przyzwyczajony od tak dawna do bólu, że starał się z niego czerpać przyjemność. Coraz bardziej był na niego chciwy. Szkoda, że Vincent nie wiedział, że popełnił podstawowy błąd jeśli chodzi o relacje z Czarnym. Nigdy, ale to przenigdy nie zadawaj mu bólu fizycznego jeśli chcesz go od siebie odsunąć. O ile na innych to działa to ten popapraniec będzie jeszcze bardziej do ciebie lgnął. Ciekawe, czyż nie?
Jemu nie zależało na długim życiu jeżeli miał je spędzić samotnie. Szybko by się wypalił. Właściwie to już powoli gasnął o czym świadczyły jego próby samobójcze oraz zapędy autodestrukcyjne. Po co komuś kto cierpi na bezsenność tabletki, skoro i tak ich nie bierze? Odpowiedź jest taka prosta, sama się nasuwa na język jeśli ktoś zna choćby kawalątek jego historii. Ostatnimi czasy jednak jego świeczka zaczęła płonąć nowym, trwalszym płomieniem. Z drugiej strony w jego sercu rodził się ból, który rozdzierał go na kawałki. Rozrywał go. Ale nie chciał z tego rezygnować. Uważał, że może mu się opłaci. Że może im się uda. Naiwne dziecię. Nie wiedział co go czekać. A jeśli chodzi o ranienie, zabijanie i tak dalej. Dopóki nie tknie jego lub osób mu najbliższych to Nathowi było wszystko jedno. Na razie. Pewnie kiedyś mu zabroni, teraz jednak nie był w stanie. Był za słaby na to.
Westchnął cicho, słysząc jego pytanie, a następnie zmrużył oczy. Przesunął dłonią po jego poliku, a następnie wsunął ją w jego włosy, uśmiechając się lisio. Sam nawet nie wiedział czemu. Kciukiem drugiej ręki przesunął po jego dolnej wardze.
Nie ma. Jednakże wolałbym żeby jeśli już mają mnie atakować, to jeśli jestem sam. Chciałbym oszczędzić innym widoku mnie w takim stanie. Chociaż dzisiaj to nie było najgorsze. Za kilka miesięcy może być kiepsko. — mruknął, całując go w polik i gładząc po karku. — Również pozwoliłem, aby pozostał ze mną. Z drugiej strony jeśli chodzi o demony przeszłości to doprawdy ciężko się ich pozbyć. W szczególności jeśli w każde świętą i urodziny siostry widzisz jego twarz. Za każdym razem, gdy odwiedzasz swój rodzinny dom. On pozostanie ze mną na zawsze. — Westchnął ciężko, przesuwając kciukiem po swoich bliznach, które przecinały wargi.
Spojrzał w tą samą stronę co Vincent. Obserwował jak ostrze trafia w owada. Teraz uważał, że nigdy nie osiągnie takich umiejętności. Wątpił, żeby kiedykolwiek udało mu się trafić w pająka. Jednak zaraz potem przestał nad tym rozmyślać, czując na poliku zimny dotyk. Wodził za tym co wywołało u niego poczucie chłodu. Pierdolone cienie. Rozmywająca się postać stanę tuż obok biurka. I zaraz potem się rozpłynęła, dzięki czemu Nath mógł się skupić na słowach, które wypływały z warg wampira.
Mam. Kilku. — mruknął, mrużąc oczy i przypominając sobie ostatnią kłótnię z jednym z nich. To było chyba jakoś po spotkaniu ze Scottem. — Jeśli już mówimy o przyjaciołach. Jutro będę musiał pójść na grób jednego z nich. No może nie można go określić mianem przyjaciela, a raczej dobrego kumpla. Poszedłbyś ze mną? — wyszeptał, przesuwając palcami po jego szyi. — I takie pytanie. Czy, gdy jesteś w ludzkiej formie to światło słoneczne również cię odstrasza? — zapytał, gdyż po prostu chciał o tym wiedzieć. Gdyby i tak promienie słoneczne źle wpływały na chłopaka to by poszedł na ten cmentarz sam bądź wieczorem z nim.
Mógłby opowiedzieć mu nieco o sobie, jednakże potrzebował pytań. One ułatwiają sprawę i pozwalają na to, aby nie wygadać zbyt dużo. W końcu jak na razie krwiopijca miał wiedzieć o nim jak najmniej. Nie chciał za bardzo się przed nim otwierać, mimo wszystko. Chociaż coś tam w środku mu mówiło, że powinien. Może kiedyś posłucha tego wewnętrznego głosu.
Jak chcesz się czegoś o mnie dowiedzieć to pytaj. — wyszeptał, cmokając go w usta i palcem jednej ze swoich dłoni przesunął po bliźnie, przechodzącą przez całą jego drugą rękę.
Pogładził go po karku, a następnie zaczął sunąć swoją dłonią po jego plecach coraz to niżej. Lubił tą część ludzkiego ciała, sam nie wiedział czemu. Patrzeć na nią, dotykać. Ogólnie sam lubił dotykać, jednakże nie licznym pozwalał na to, aby jego dotykali.  Nie przepadał za tym i tyle. Miał jakiś uraz, lecz Starowi ufał na tyle, że mu pozwalał nawet na śmielsze czyny wobec niego. Sam się zastawiał dlaczego.
Aniołku ty mój, czy ty jeszcze nie wiesz, że jestem jedyną osobą, która może cię w ten sposób dotykać tak często jak tylko chce? Nawet ci, którym cię sprzedawałem nie mogli tego uczynić. Żywiłem się ich strachem, wiesz? Żywiłem się twoim strachem.
Westchnął ciężko, bawiąc się jego włosami. Takie długie. Uwielbiał długie włosy. I jeszcze takie miłe w dotyku. Zastawiał się jak pachną. Może różami. Albo truskawkami. Wokół samego Roswella jak zwykle roznosiła się migdałowa woń. Chłopak przymknął oczy, a na jego twarz wstąpił błogi uśmiech. Zobaczył coś przyjemnego. Bardzo przyjemnego. Jednakże nie zapadł w sen. O to będzie bardzo trudno. Znowu.
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyNie Cze 16, 2013 9:48 am

Nie musiałbyś oszczędzać innym tego żałosnego widoku, gdybyś się tego pozbył - zaraz pomyślał. Ludzie są tacy dziwni. Za kilka miesięcy? Głupie proroctwa, które tylko dzięki myślą się spełniają. Chyba jedyny ludzki talent, który oczywiście wykorzystywany jest w nie ''za fajnym'' celu. Gdyby miał sumienie, byłoby mu szkoda tego gatunku. ''Na zawsze''? Ten koleś chyba nie wiedział, czym jest ''zawsze''. Jednakże, nie skomentował tego. Przecież zwykły człowiek nigdy nie zrozumie wieczności. Demony przeszłości? Chyba każdy takowe ma. Tylko jedni znoszą w żałośniejszy lub mniej sposób. Znowuż się dzieciak zdekoncentrował. ''Przyjaciel''. Nie rozumiał za bardzo tego słowa, a było takie ludzkie, więc go użył. Czyż to nie jest osoba, którą się wykorzystuje, uzupełniając swoje braki? Wykorzystuje się ją w różny sposób. Czy to do płaczu na ramieniu, czy zwykłe pocieszenie. On nigdy nie będzie miał takiej osoby. Wiele lat przeżył sam. Skupił się jednak na pytaniu. 
- Chyba nie. W końcu, będę zapieczętowaną bestią. Będę w ciele człowieka. Bez żadnych mocy, umiejętności, ale chyba też i zboczeń. - wzruszył ramionami, zastanawiając sie nad tym fantem. Jakoś nie uważał tego za godne refleksji. - Na razie ta wiedza mi wystarczy. - odparł po krótkiej chwili, kończąc temat jakim jest ''Nath''. Przecież i tak to, co jest bezużyteczne dla niego samego zapomni. 
Lekko zadrżał, gdy ten zmacał jego kark. Nie spodziewał się, to i reakcja nastąpiła. Zawsze to było jego czułe miejsce. Co do zapachu włosów... To chyba nic konkretnego. Może egzotyczne. Czasem używał jakiś zapachów dla własnej satysfakcji. Spojrzał na jego twarz, gdy ten się tak uśmiechnął. Jakoś tak mimowolnie dotknął palcem dołeczek, który się pojawił. Ciekawiło go, co takiego zobaczył. Też by tak chciał. Jednakże, kim był, by tego pragnąć? Przecież był zwykłym potworem. Urodzony w ciemności, którego światło nigdy nie zaakceptuje. Tak samo jak te dłonie... Ciepłe dłonie, których nigdy nie powinien pragnąć. Jakoś tak mimowolnie z niecodzienną delikatnością chwycił za jego nadgarstek, a potem musnął ustami wierzch jego dłoni. Potem przyłożył sobie ją do policzka, ocierając się o nią. Zamknął oczy. Jedna osoba, która się dla niego liczyła miała zawsze zimne ciało. Ręce. Tak samo jak on sam. Czasem naprawdę tęsknił, by ją dotknąć. Po chwili otworzył oczy, patrząc na twarz swojego ''pana''. Westchnął ciężko. Prawda jest taka, że gdy jakiś potwór się zakocha, zawsze wyniknie z tego tragedia. Bez zbędnych słów zsunął się z niego. Spojrzał w kierunku okna. Ciemno. Nie było już tego palącego słońca. Tak bardzo nie lubiło istot jego pokroju... Czasem miał wrażenie, że jakby mogło, zmieniłoby ich bezlitośnie w proch. 
- Chodźmy teraz. Dzisiaj, czy jutro - co za różnica. Sam chciałbym kogoś odwiedzić. Bardzo ważnego dla mnie. - mruknął, odwracając się na chwilę w jego stronę.
Ta osoba została pochowana w świecie ludzi. W końcu tak ich lubiła, a wciąż mówiła o człowieczeństwie... Ciągle narzekała, że tak silne istoty jak Vincent i ich rodzice, czy nawet reszta zamiast pomagać słabszym, to ciągle bawią się w tą okrutną grę, tworząc z ludzi pionki... W końcu tylko to jest zabawa wieczności. Westchnął cicho. Utopia, cholerna Utopia. Ludzie i potwory nigdy nie będą pasowały do siebie. W nagłym zamyśleniu, spojrzał w kierunku drzwi. Zamknął oczy, wbijając pazury w swoją szyję. Przesuwał tak kilka razy, tworząc dość głębokie rany. Jakby co najmniej chciał rozszarpać sobie gardło. Po chwili bez zbytnich ruchów machnął palcami na podłogę, zrzucając tam krew. Resztę zlizał. Wziął sztylety do kieszeni. Widać, zdecydował sam już, że pójdą. Szyja piekła. Krwawiła dość obficie. Na idealnej bieli widniały cztery czerwone linie. 
- Chodźmy stąd. Obserwują nas - albo raczej mnie - czujne oczy. Bycie pod czyjąś kontrolą... szczerze tego nienawidzę. - wysyczał niemalze, mrużąc oczy. 
No cóż, szaleńca sie raczej nie zrozumie. Obserwował Nathan'a. Chciał po prostu stąd pójść. Nie obchodziło go to, czy zmieni go w człowieka, czy też nie. Chociaż nie było raczej potrzeby. Oparł się jednym bokiem o ścianę, głowę nawet na nią dając i zamknął oczy. Czekając. Na niego.
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyNie Cze 16, 2013 1:03 pm

Szkoda, że on sam znał swój stan w czasie swoich urodzin. Na to wszystko składało się tyle czynników, że czuł się po prostu przytłoczony. Wtedy umarła jego matka, której nigdy nie poznał, wtedy miał swój „pierwszy raz”, z osobą, z którą nigdy nie powinien tego zrobić. Z osobą, która powinna być dla niego oparciem i dawać mu bezpieczeństwo. Wszystko jednak się skomplikowało. Popierdoliło, a karciany zamek został zrujnowany przez lekki podmuch wiatru. Bo niegdyś było pięknie. Był on i jego siostra. Nic więcej się nie liczyło. Czasami były łzy, jednakże nigdy nic tak nie bolało. Aż do tamtego dnia. No, ale nie o tym mu tutaj.
Przyjaciel... Z tym opisem Rav nie mógł się zgadzać. Był „duchem”, ciężko by było wypłakać się na jego ramieniu, gdy wiecznie go nie było. Jednakże Nath czuł się z nim związany. Mimo, że tak naprawdę zbyt dobrze go nie znał. Pamiętał go bardzo dobrze. I pamiętał szczęście brata swojego przyjaciela, gdy go widział. I było coś co z pewnością ich łączyło. Te blizny na rękach. I osoba, przez którą on powstały.
Westchnął cicho, słysząc jego odpowiedź. Trochę mu ulżyło.  Był trochę zaskoczony, że ten nie chciał pytań zadawać, jednakże jak nie to nie. Jemu tam na tym nie zależy, nawet mu to sprawie ułatwia.
Uśmiechnął się szerzej. Tak promiennie. Gdy musnął jego dłoń swoimi ustami, zamruczał cicho.
Vincent... — wyszeptał, przygryzając wargę, cały czas uśmiechając się promiennie.
Gładził jego polik swoją dłonią. Tak gładka skóra. Taka chłodna. Westchnął cicho, rozwierając oczy. Spojrzał na wampira, który stał już przy oknie. Wsłuchiwał się w jego głos.
Dobrze. — wyszeptał tylko, obserwując go.
Tańczysz na zgliszczach swojego ja. Dlaczego? Dlaczego nie chcesz żyć? Potrząsnął głową, próbując pozbyć się z głowy tego głosu. Podszedł do Vincenta, obejmując go mocno. Wplótł swoje palce między jego. Pocałował go w polik. Chciał powiedzieć żeby się nie ranił, lecz było coś co mu na to nie pozwalało. Hipokryta. Zlizał trochę tej szkarłatnej cieczy, która zakłócała tą perfekcyjną biel. Sam robił tak jak on, gdy miał ciężkie dni. Musiał przecież ograniczyć cięcie się do minimum. Inaczej znowu by go zamknęli w pokoju bez klamek. Był tego pewien. W końcu wtedy by się okazało, że znowu stanowi zagrożenie dla siebie oraz otoczenia. Nie chciał tam znowu trafić, być szprycowany lekami. I najprawdopodobniej nawet byliby w stanie przypiąć go do łózka, gdyby znaleźli odpowiednie argumenty. Przez to nienawidził lekarzy. Tych, którzy nim się zajmowali. Słuchał go, mrużąc oczy. Tym bardziej nie mogę być jego panem. I panem jego życia. Nie byłby szczęśliwy, na pewno. Nie mógłby być ze mną, nie byłby szczęśliwy. Prawda? Przesunął nosem po jego szyi.
Dobrze, zaraz wyjdziemy. — wyszeptał, całując go w polik i gładząc po dłoni. Następnie się do niego odsunął i zaczął przebierać. Jakoś mu nie przeszkadzała jego obecność. Po pewnym czasie zawiązał i zapiął swoje buty oraz narzucił na siebie ramoneskę z ćwikami przy suwakach na rękawach. Na twarz nałożył maskę, tak jak zwykle, gdy gdzieś wychodził. — To co, idziemy? — rzekł, gładząc go dłonią, przyodzianą w skórzaną rękawiczkę bez palców po poliku i całując go krótko w usta, wcześniej zsuwając z nich maskę.
Ruszył do kuchni, aby zabrać z niej kluczyki oraz kwiaty. Białe róże. Obserwował kwiaty, pogładził je po płatkach. Następnie podszedł do chłopaka i uniósł jego podbródek palcami, aby zaraz potem znów pocałować go krótko w usta.
Chcesz jakieś kwiaty, które mógłbyś położyć na grobie tej osoby? — wyszeptał, gładząc go cały czas po poliku, co jakiś czas jednak przejeżdżając kciukiem po jego wardze.
Nasunął z powrotem materiał na twarz. Źle się czuł bez niego, gdy wychodził. Jak by nagi. Przez chwilę bawił się kluczykiem, jednakże zaraz potem włożył go do kieszeni od swoich skórzanych spodni. Tym razem to on czekał na niego.
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyNie Cze 16, 2013 2:04 pm

Nie wiedział, że takie drobne gesty sprawiają tyle radości Nath'owi. Chyba będzie musiał tak częściej robić. Przecież samemu też czerpał z tego przyjemność, więc czemu nie? Uśmiechnął się pod nosem, gdy go przytulił. Nawet sam zacisnął palce między jego. Nie wiedząc czemu, miał ochotę zatonąć w zapachu własnej krwi. Jednak powstrzymał się. Bo był tutaj Roswell. Ukazanie przy nim słabości na tą chwilę było błędem. Miał ochotę kazać mu, żeby zanurzył swój język w ranie. Chciał poczuć, jak ból dominuje jego myśli, oraz doświadczyć te prądy przechodzące przez ciało. Znowuż się nie odezwał. Przecież ten nie był wampirem. Nie czerpałby z tego żadnych korzyści. Nawet nie spojrzał na niego, gdy ten się przebierał. Przecież już idealnie zapoznał się z jego ciałem. Równie dobrze mógł odtworzyć to w myślach. Jakoś nie lubił, gdy ten chował swoją twarz za maską. Jakby chował się przed światem. Z drugiej strony trochę mu to schlebiało, gdyż był jedną z nielicznych osób, które go widziały bez niej. Sam międzyczasie ubrał koszulę, nawet nie wiedząc, czemu została zdjęta. Odwzajemnił ten krótki pocałunek.
- Nie będzie Ci zimno? - zapytał trochę od niechcenia. W końcu Nath był gówniarzem, ale dużym i chyba sam wie najlepiej, czy jest będzie mu chłodno, czy też nie. 
Przyjął bez słowa jedną z róży. Przysunął ją do nosa. Nagłe uderzenie wszystkich wspomnień sprawiły go o zawrót głowy. Bez zbytnich, niepotrzebnych słów ukąsił go w ten palec, co to mu gładził wargę. Szturchnął językiem opuszek i chwycił go za nadgarstek. Wsunął dwa palce sobie do ust, przesuwając narządem smaku po nich. A nawet i między nimi. Uśmiechnął się dość prowokacyjnie. Zahaczył jeszcze o nie zębami, po czym puścił go. Chwycił za kark Nathaniela, by przysunąć go do siebie. Pocałował go, z początku delikatnie. Musnął jego wargę językiem. Oplótł dłonie na jego karku, wciąż trzymając ten kwiat. Pogłębił pocałunek, wdzierając się do jego ust. Już był mocniejszy, namiętny. Naparł na niego tak, by oparł się plecami o ścianę. Nadal go całując, sprawnie przesuwając w jego jamie ustnie językiem, splótł swoje palce z jego. Jakoś tego potrzebował. Zlizał ślinę, które pojawiła się na brodzie Natha przy zakończeniu pocałunku i zamruczał mu do ucha. Uśmiechnął się lekko, po czym klepnął go w udo zaczepnie, tak samo wykrzywiając wargi. Musiał to zrobić, inaczej nie byłby sobą. Przytulił się jeszcze do niego, zamykając oczy. Naprawdę potrzebował tego ciepła. Jakoś zawsze odwiedzanie grobu - w którym nawet nie było ciała - napawało go trochę stresem i przygnębieniem. Odkleił się, krótko muskając swoimi wargami jego. Bez słowa wyszedł pierwszy w głębi nocy.
Nathaniel powinien zrozumieć, że przecież ma z nim kontakt. I jeszcze go nie zabił. To chyba coś znaczyło, prawda? Że jak na razie nie ma nic przeciwko kontroli własnej osoby przez niego. Ale po co tak myśleć? Lepiej pogrążyć się w rozpaczy, prawda?
Po chwili oboje ruszyli w stronę cmentarza, by odwiedzić osoby, których nigdy już nie zobaczą. 

[z/t]x2
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySro Cze 19, 2013 10:22 am

Za kilka godzin wzejdzie słońce. Cóż, Vincent mimo wszystko świadom był upływania nocy i dnia. Gorzej z latami, gdyż cały czas zachowuje się jak dziecko. A może właśnie o tym wie i dlatego się tak zachowuje? Osoba z którą rozmawiali na cmentarzu była jego partnerem w sprawach zawodowych. Ot, łowca, z którym czasem współpracuje. Poza tym, krótka rozmowa dotycząca Alicji w jakiś dziwny sposób przypomniała mu, o czym miał powiedzieć Nathanowi. Przykro mi, proszę państwa, ale wampir jako, że ma kiepską pamięć - zupełnie zapomniał, jak zamierzał wykorzystać Roswella. I właśnie dlatego woli robić wszystko na spontanie. Zaczekał, aż ten otworzy drzwi swoim kluczem i pierwszy wszedł do środka. Bez słowa udał się na górę, do sypialni chłopaka. Podszedł do szafy z ciuchami i chwilę tam grzebał. Aż takiego bajzlu nie zrobił. Wyciągnął jakiś czarny sweter, widocznie trochę za duży. Rozpiął do końca bluzę jedną ręką, potem przesunął dłoń na ramiona, pozwalając by granatowy materiał bezgłośnie miękko upadł na ziemię. Założył po chwili na siebie cieplejszy materiał. No cóż, nie miał ludzkiej forsy, a Nathan powinien o niego dbać. W mniemaniu Stara powinien się cieszyć, że sam o siebie zadbał. Ale swojej koszuli nie raczył już podnieść. Przeczesał dłonią włosy, tak stając chwilę w miejscu. Widocznie się zamyślił. Zamknął szafę i udał się do salonu. Chwilowo zupełnie ignorował swojego pana. Jedynie krótko go poinformował o pożyczeniu sweterka. Chociaż nie wiedział, czy odda. Za dobrze się w tym mu chodziło. Zasiadł na kanapie, ściągając dopiero teraz buty. Jedną nogę podkulił pod siebie. Otworzył czekoladę, od razu wgryzając się w nią. Zamruczał zadowolony. Z ludzkiego jedzenia to było najlepsze. A przynajmniej cokolwiek zjadł, to wygrywało. W dodatku była kokosowa. Oj, Ci co go znają wystarczająco długo wiedzą, jak go kupić. Ale też muszą znać granice, które są naprawdę dziwne u wampira. Odłożył pół czekolady na stół, uprzednio dokładnie zawijając ją w papierek. To, co się roztopiło zlizał z palców. 
- Nathan! - zawołał, jakby swoją służbę. A przecież Roswell oficjalnie nie był jednym z jego sługusów. - Zajmiesz się mną dzisiaj? To znaczy... umyjesz mnie, zrobisz włoski, pyszny, słodki deser, i w ogóle, bym osiągnął pełne zadowolenie? - zapytał już normalnym tonem.
Odchylił do tyłu głowę, leniwie zalegając na kanapie. Nie interesowało go, czy ten słyszał to, czy nie. Powiedział to normalnym tonem, od razu po zawołaniu. Więc już powinien tutaj być. Sztyletu nie wyjął z kieszeni. Jakoś zawsze był przesadnie ostrożny - na swój własny sposób. Dzisiaj miał ochotę być rozpieszczany na wszelkie sposoby. Gdy Roswell był w zasięgu ręki, bez słowa chwycił go za nadgarstek i usadowił obok siebie. Pocałował go mocno w usta, ale nie pogłębił pocałunku. Przesunął pazurkami po jego brzuchu, chwilę robiąc kółeczka wokół pępka. Objął go w talii jedną dłonią i przysunął do siebie, wtulając się w niego. Dzisiaj potrzebował wszystkiego, by zająć swoje myśli czymś innym. Zawsze, gdy myślał za dużo o siostrze, o tamtej sytuacji, budziły się w nim dziwne emocje. Wcale nie pozytywne. W końcu, tamtego dnia pozwolił, by bestia zawładnęła nim całkowicie. I właściwie, tylko dlatego przeżył. Ale znowuż diabeł budzi się w środku i próbuje się wydostać. By przeszyć swą duszą wszystko dookoła. Tak, sam uważał, że może i sam duszy nie miał, ale jego demon miał. Musnął wargami szyję człowieka, trzymając go mocno. Przesunął pazurkami po jego żebrach, by płynnie sunąć je nieco w dół, aż po udo. Tam go pomasował. Po chwili zaprzestał wszelkich działań i westchnął cicho. Zamknąwszy oczy, mocniej objął go dłonią w pasie, by poczuć jego ciepło - a przede wszystkim jego samego - jeszcze bardziej.
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySro Cze 19, 2013 11:22 am

Do samotni Nathaniela jednak słońce nie wkroczy. Wszystkie okna znowu będę pozasłaniane ciemnymi zasłonami. Izolował się od świata, siedząc we własnej sypialni i malując. Ewentualnie w salonie, przy fortepianie. Wychodził tylko wtedy, gdy musiał. I wcześnie rano, gdy ćwiczył. Oczywiście, powinien chodzić do pracy, jednakże teraz wziął sobie urlop. Potrzebował odpoczynku od świata. Od tego wszystkiego. Z drugiej strony pogrążał się we własnych myślach. Nie to, żeby zostały mu odebrane chęci do życia. No może trochę. Jednakże tutaj chodziło o coś innego. Głębszego.
Otworzył drzwi i wpuścił wampira jako pierwszego. Sam po chwili skierował się do kuchni i z szafki wyciągnął kieliszek. Chwycił pierwszą lepszą butelkę z winem i nalał trochę do szklanego naczynia. Westchnął ciężko i wypił wszystko od razu. Równie dobrze mógłbym pić z butelki. Na to samo by wyszło. Nalał sobie kolejną lampkę i znów opróżnił kieliszek. Odstawił go na blat i ruszył ku lodówce, aby wyciągnąć z niej truskawki w czekoladzie. Wziął jedna do ust, uśmiechając się pod nosem i mrużąc oczy. No, już lepiej. Spokojnie tygrysie. Spokój jednak został zburzony przez Stara, który raczył zawołać Roswella. Ten ruszył do salonu i spojrzał na Vincenta, wsłuchując się w słowa przez niego wypowiadane.
Może jeszcze dziwki do tego? — warknął, krzyżując ręce na piersi.
W głowie usłyszał chrapliwy rechot i złapał się za nią, czując pulsujący ból w niej. Syknął i poczuł jak ten ciągnie go za nadgarstek. Zamruczał z aprobatą, patrząc na niego i objął go najmocniej jak tylko mógł.
Wybacz. Pierdolone zmiany nastrojów. — sapnął, całując go w polik i gładząc po głowie. — Właściwie nie mam na to żadnego wytłumaczenia. — wyszeptał, gładząc go po plecach i odgarniając jego długie włosy.
]Usiadł mu na kolanach, obejmując go mocno i uśmiechając do niego. Przesunął nosem po jego szyi, a następnie pocałował go mocno w usta. Od razu pogłębił ten pocałunek, a jedną z dłoni wsunął w jego włosy. Zaczął masować skórę jego głowy opuszkami, ale zaraz potem szarpnął go za kudły. Przygryzł na koniec jego wargę, a później uśmiechnął się łobuzersko, oblizując wargi. Przygryzł mocno jego szyję, aby zaraz potem znów posmakować jego krwi. Jakoś tak potrzebował tego. Na serio, jakby to on tutaj był wampirem. Wsunął dłonie pod górna cześć jego garderoby (a raczej tego, co mu zwinął z szarfy) i zaczął paznokciami naznaczać pręgi.
To jak mam się tobą zająć najpierw? — wymruczał, patrząc na niego przymglonym wzrokiem, a jego źrenice wydawały się być tylko małymi punkcikami. Gdy wypowiadał te słowa, powietrze niemalże drżało.
Całował go po szczęce, a później po szyi co jakiś czas unosząc na niego swój wzrok. Jego dłonie przeniosły się z pleców na brzuch chłopaka. Sunęły to w górę to w dół, a paznokcie co jakiś czas zahaczały o sutki Centa. Bystre spojrzenie niemalże przewiercało na wskroś czarnowłosego. Roswell podgryzał jego szyję, pomrukując co jaki czas z aprobatą, a gdy zbyt mocno ugryzł wampira, łapczywie zlizywał posokę, która spływała po jego alabastrowej skórze. Po pewnym czasie jednak zaprzestał jakichkolwiek działań, obejmując go mocno. Cmoknął go w polik i wsunął nos w jego włosy, przymykając powieki. Przylegał ściśle swoim ciałem do jego, aby mu oddać jak najwięcej ciepła. 
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySro Cze 19, 2013 12:15 pm

''Dziwki''? Do wanny na pewno mógłby przyjąć jakieś pobudzone niewiasty. Tak, do tego płatki róż, a potem niechaj woda barwi się purpurą ich krwi... Jednakże, nic nie powiedział, a żaden mięsień na twarzy nawet nie drgnął. Cóż, Roswell był podirytowany, więc na razie oszczędzi sobie komentarzy. Trochę się z nim podroczy, jak weźmie prochy, bo już nawet nie bał się o jego agresję, a raczej temu, że sam sobie coś zrobi poważnego. A wtedy by mu zdechł, a wtedy i moce by poszły się pieprzyć wyłącznie w Otchłani. Oczywiście, martwił się też o samego człowieka, jednakże do tego się tak łatwo nie przyzna. Uśmiechnął się mu w usta, gdy ten usiadł mu na kolanach i zaczął całować z językiem. Od razu oddał mocno pocałunek, przesuwając dłońmi po jego plecach. A z większą dokładnością po lędźwiach. Gdy ten szarpnął go za włosy, zamruczał gardłowo, wbijając mu pazury w plecy. Siedział nieruchomo, czując, jak Nathan go obmacuje. Ktoś tutaj ma chcicę, co? Spinał mięśnie, to cicho sapnął, gdy o sutki zaczepił swoimi pazurkami. Mimo tego przeszywającego spojrzenia Nathana i tak we wzroku wampira  nie dało się nic odczytać. Może i był trochę zamglony. Mruknął coś pod nosem gdy ten go tulił, na temat podgryzania szyi przez niego i o odbieraniu mu roli. Sam przytulił go mocno, chłonąc jego ciepło, po czym  - z jaką gracją! - zignorował potrzebę seksualną Roswella, odsuwając go od siebie. Przesunął kciukiem po swojej wardze, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. A przecież znał ją od samego początku. Przesunął paznokciami po biodrach chłopaka, dając podbródek o jego ramię. Liznął jego ucho, po całej długości. Owiał je ciepłym oddechem podczas wypowiadania następujących słów. 
- W jaki sposób... Najpierw kąpiel, potem... - wymruczał, zsuwając dlonie na jego pośladki. Tam zacisnął mocno swoje dłonie, uśmiechając sie pod nosem. Prowokował. - ... wyczułem truskawki. Weź je ze sobą. Czekam tam. - odsunął go od siebie, ciągle z tym swoim uśmieszkiem.
Jakby nigdy nic przeciągnął się, po czym spojrzał przeciągle na człowieka. Parsknął, z jak wielką domieszką złośliwości. Uwielbiał prowokować, a jak ten jeszcze ma taki zmienny nastrój, a więc tak łatwo można go wkurwić... To aż odezwał się jego masochizm, by tylko to poczuć. Chciwie zaobserwować. Ruszył do łazienki, nie oglądając się za siebie. Jak zwykle, jego kroki są bezszelestne, więc jakiś obcy człowiek mógłby go wziąć za złudzenie, lub za jakiegoś ducha, błąkającego się samotnie po świecie. Właściwie, to wydzielał trochę aurę samotnego. Jednakże, przeważała w tym otaczająca go atmosfera. Niebezpiecznego szaleńca. Cóż, nigdy nie jest wiadomym, co mu nagle odbije. Zniknął za drzwiami pomieszczenia. Od razu jego wzrok trafił na lustro. Przyglądając się sobie, powoli ściągnął sweter Czarnego. Właściwie, równie dobrze mógł go nie zakładać. Przesunął opuszkami palców każde z ugryzień wykonanych przez niego. Zmrużył oczy, przyglądając im się. Z szyi przesunął dłonią po klatce piersiowej i brzuchu. Szarpnął gwałtownie swoimi spodniami, opuszczając je w dół. Cały czas patrzył się na swoją twarz. Po chwili i reszta garderoby wylądowała na ziemi. Zaczesał swoje włosy do tyłu, w końcu odrywając swój wzrok od siebie. Odwrócił się tyłem do lustra, całkowicie nagi. Zaczął wpatrywać się w wannę. Oczywistym było, że sam nie naleje do niej wody.
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySro Cze 19, 2013 2:44 pm

Nathaniel plus podły humorek plus jakiekolwiek komentarze z czyjeś strony równa się... No domyślcie się dzieci drogie. Nic? Otóż równa się to totalnej furii, rozpierdusze i tak dalej. Więc Cent miał szczęście, że nic nie powiedział. Może gdyby poznał go dwa lata wcześniej nie byłoby tak źle, jednakże i na Roswella śmierć Rava źle zadziałała. Nosiło go cholernie, gdy usłyszał choćby wspomnienia o tym „duchu”. Czuł się chyba z nim zbyt związany, jakby na serio był jego przyjacielem od piaskownicy, a nie kumplem, z którym jedyne co go łączyło to, to że zaatakował ich niegdyś ten sam świr, najprawdopodobniej mający ochotę na więcej. Zawsze dziwiła Natha to, że tamten mężczyzna nie wykorzystał okazji. Może te blizny były tylko oznaczeniem, aby rozpoznać swoje ofiary w przyszłości? Jednakże wracając do teraźniejszości i względnego braku agresji. Przynajmniej na razie.
Nath, potrzeba seksualna... Czekaj, co?! Cóż, wygląda na to, że dziwnym trafem popęd Czarnego został pobudzony. Oby tylko potrafił panować nad sobą... No tak, w końcu to Mechanik. Istna oaza spokoju. Nie licząc paru wpadek. No, ale kto by się tym teraz przejmował. Uśmiechnął się lisio, gdy ten przesunął językiem po jego uchu. Westchnął ciężko, słysząc jego odpowiedź i poklepał go jeszcze po udzie, nim ten zdążył się ruszyć. Odprowadził go wzrokiem, a następnie sam wstał z kanapy i ruszył do kuchni. Wyciągnął czysty kieliszek, do którego nalał wina dla Vincenta, a truskawki nałożył do jakiejś salaterki. Później podszedł do okna i otworzył je, aby później się wychylić. Musiał koniecznie zapalić. Wziął paczkę papierosów, która leżała nieopodal i wyciągnął jednego papierosa. Przypalił go i zaciągnął się mocno. Odchylił głowę do tyłu, wypuszczając dym z ust. Strząsł popiół za okno, a następnie ponownie się zaciągnął, po chwili znów odchylając głowę do tyłu i przymykając powieki. Postępował tak jeszcze kilka razy, a gdy skończył, wyrzucił peta przez okno, które zaraz potem zamknął. Ruszył z truskawkami oraz winem ku łazience. Odłożył je na razie gdzieś i podszedł do Vincenta, obejmując go mocno do tyłu. Pocałował go wszyję i zmrużył oczy na chwilę. Gdyby to mogło trwać wiecznie... Odsunął od siebie te myśli, a z jego twarzy zszedł błogi uśmieszek. Twarz zastygła, jakby była wykonana z marmuru. Nic nie było po nim widać. Podszedł do wanny i zaczął napuszczać do niej wody. Dłonią sprawdzał czy temperatura jest odpowiednia. Na chwile odpłynął, zamyślił się. Zmrużył oczy, a głowa jakby bezwładnie się spuściła. Ledwie balansował na wannie, na której siedział. Mógłby wpaść do niej. Jednakże tak naprawdę resztkami świadomości był tutaj i wiedział kiedy groziło mu „niebezpieczeństwo”. Rozwarł powieki, gdy poczuł, że poziom wody jest odpowiedni. Zaprzestał nalewania. Podszedł do jakiejś szafki, aby wyciągnąć z niej czysty ręcznik, który zawiesił zaraz potem na wieszaku obok wanny. Usiadł na sedesie i oparł ręce o kolana, a na dłoniach głowę. Zero barw, szarość. Jestem psem. Woof! Albo raczej jestę piesę. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nawet tutaj jego cienie nie dawały mu spokoju, nawiedzały go, a gdy próbował je odgonić rozmywały się w powietrzu. Smętne spojrzenie zawiesił na wampirze i wysilił się o jakikolwiek uśmiech. Później spuścił wzrok i jedną dłoń wsunął we własne włosy. Przygryzł wargę, czekając na to, aż ten wejdzie do wanny. Gdy tak w końcu się stało wziął truskawki i wino, aby je ustawić w zasięgu jego rąk. Wpatrywał się w oczy wampira. Podciągnął rękawy wyżej i westchnął cicho, czekając na polecenia. Lekko rozmarzonym, a zarazem smętnym wzrokiem lustrował go. Jego własna trucizna go zalewała. Pragnął tylko jednego. Wtulić się w niego. I usnąć z nim.
And when she calls your name, my sweet Johnny B
You can drive all night and you know she'll be waiting
To love you again, her kiss is her poison
Forever inside you, wherever you go 
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySro Cze 19, 2013 4:03 pm

Patrzył na Nathana dość dziwnym wzrokiem. Spojrzał na truskawki, potem na wino. Zamruczał zadowolony. Och, kochanie, rozpieszczasz mnie... Ale chcę więcej. Wziął jakiś płyn, który był na wyciągnięcie ręki. Wlawszy go do wanny, zaczął ręką tworzyć pianę. Już po chwili większość jego ciała została zakryta białym puchem. Odłożył go na brzeg wanny, ale bardziej po drugiej stronie. Zamknął oczy i zanurzył się w wannie. Cały. Po chwili się wynurzył, mając już mokre włosy. Trochę pijany było na nich, ale po kilku sekundach całkowicie zanikła. Pociągnął nagle Roswella za fraki, a ten zmuszony był z głośnym pluskiem wylądował w wodzie. Oczywiście, uważał na jego twarz, by czasem się mu nic nie stało. Większa część wody znalazła się za zbiornikiem, więc wampir leniwym ruchem znowuż odkręcił wodę. Wpatrywał się w niego, po czym wskazał mu palcem na płyn do kąpieli. Po chwili już trochę ugięte nogi, znalazły się po obu stronach człowieka. Stopy opierał o koniec wanny za plecami Nathana. Chciał, by temu lepiej się myło, więc był rozkraczony. Ale nic nie było widać, przez pianę. Uśmiechnął się lekko do niego, znowuż z tą prowokacją. Zmrużył oczy. 
- Umyj mnie. Skup się na mnie. - padło krótkie polecenie. 
Teraz duża władczość biła od Vincenta, ale był w stanie się wycofać w razie pogłębienia jego schizów. Po prostu, chciał odciągnąć jego uwagę od tego wszystkiego. By skupił się całkowicie na nim. Nieważne, czy w pozytywnym znaczeniu, czy też nie. Wyciągnął się, przymykając oczy. Wziął kielich wina w dłoń, wpatrując się w czerwoną ciecz. Niemalże przypominająca krew. Zanurzył usta w tej cieczy. Popił łyka, po czym odłożył alkohol na bok. Przesunął językiem, zlizując resztki cieczy. Zrobił to w sposób zmysłowy, wpatrując się w człowieka. Po chwili sięgnął po truskawkę, od razu wsuwając ją całą do ust. Chomikował ją chwilę w ustach, nim całkowicie przełknął. Na chwilę odpłynął, ale tylko na chwilę. Chwycił Natha za kark, by pocałować go mocno w usta. Od razu pogłębiając pocałunek. Ukąsił go w dolną wargę, do krwi. Zlizał ją z cichym pomrukiem. Chwycił go za włosy, masując tam jego głowę. Wpatrywał się w niego, a jego oczy trochę pojaśniały. Bardziej naparł na Roswella swoimi biodrami, oraz dolnymi częściami, by ten mógł dokładniej go wymyć. 
Come to bed, don't make me sleep alone... Couldn't hide the emptiness you let it show... Never wanted it to be so cold... - zanucił pod nosem, mrużąc oczy. 
Słowa raczej przypominały szepty, które piosenkę przypominały tylko wtedy, gdy przeciągał niektóre głoski. Przerwy między zdaniami wskazują na zamyślenie Stara, lub próba przekazania swoich uczuć. Albo jedno i drugie, cholera Ci go wie. Przesunął stopą po klatce piersiowej Nathana. Albo raczej palcami tej części ciała. Piany było coraz to mniej. Wsunął kolejną truskawkę do ust. Stopa sunęła coraz to niżej, od klatki, bo brzuch i podbrzusze. Zatrzymał się dopiero w miejscu, gdzie znajdował się ''przyjaciel'' chłopaka. Po chwili jednak wycofał się, a noga znowuż wylądowała po znanym już jej boku Nathana. 
... A woda już od dłuższego czasu wylewała sie z wanny.
I can't hold on to me
wonder what's wrong with me
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyCzw Cze 20, 2013 3:47 pm

Tak, rozpieszczał go. W końcu trzeba jakoś dbać o swojego partnera. Nawet jeśli tylko sobie uroiło, że mężczyzna tutaj jest nim. Chociaż czy aby na pewno było to urojone, czy po prostu Nath niejako „przewidywał” przyszłość? Wszystko jest możliwe, nawet jeśli mamy do czynienia z taką osobą, jaką jest Roswell. A może raczej, gdy mamy do czynienia z taka osobą jak on?
Gdy wampir zanurzył się w wannie, Nath zaczął zdejmować spodnie, co jakiś czas spoglądając na Centa. Nagle został pociągnięty za koszulę i wylądował z mężczyzną w wannie. Wpatrywał się w Vincenta, uśmiechając się do niego i od razu chwycił gąbkę oraz płyn, który na nią wylał. Zbliżył się do chłopaka, uśmiechając się uroczo oraz czarująco. Cmoknął go w szczękę i zaczął go namydlać. Powoli i leniwie sunął gąbką po jego torsie. Drugą dłonią czasami również zjeżdżał niżej, zbierając przy tym pianę. Zmrużył na chwilę oczy, gdy ten wpił się w jego usta. Przesunął palcem wolnej dłoni po jego podbrzuszu, uśmiechając się łobuzersko. A zaraz potem niewinnie, gdy ta zjechała jeszcze niżej.
Jesteś pewien, że chcesz znajdować się tak blisko mnie? — wychrypiał, ściągając z siebie przemoczoną koszulę, którą gdzieś odrzucił, i zbliżył swoją twarz do jego, aby potem oprzeć swe czoło o czoło wampira.
Przejechał paznokciami po jego boku i wpatrywał się w niego, niczym zahipnotyzowany. Wsłuchiwał się w słowa, które ten wypowiadał, a gdy poczuł palce jego stóp na swojej klatce piersiowej, drgnął lekko. Przez jego ciało przepłynęły dreszcze, jednakże po chwili rozluźnił się. Mimo wszystko taka bliskość była dla niego dziwna. On dziwnie się czuł, wiedząc że z pewnością nie on będzie miał nad tym wszystkim kontrolę. Nic nie było zaplanowane, wszystko było wymyślane na poczekaniu. Rozluźnij się piesku, no już, spokojnie. Jednakże te polecenia nic mu nie dawały, nadal czuł się jakby siedział na szpilkach. Może przejęcie kontroli nad tym wszystkim by mu pomogło, lecz czy w jego przypadku jest to możliwe? Wątpliwe, chociaż kto ci go tam wie. Naparł na jego ciało swoim i zaczął myć mu plecy, odsuwając go przy tym od ścianki (nie wiem jak to nazwać) wanny. Przy okazji zakręcił wodę, zauważając że ta dawno zaczęła się przelewać. Pomrukiwał mu w ucho i oblizał wargę, aby zaraz potem wyciągnąć wolną dłoń, aby wziąć jedna truskawkę. Jednakże nie włożył jej sobie do ust, a wsunął ją do tych vincowych.
Właściwie to ty powinieneś mnie rozpieszczać. Masz więcej do stracenia. — wycharczał, całując go w szczękę, a potem w szyję. Czy jednak jego słowa były prawdą? Czy, aby na pewno Vincent miał więcej do stracenia?
Zaczął wodzić dłońmi po jego ciele, mrużąc przy tym oczy. Lubił patrzeć, oglądać piękne rzeczy, jak większość. Uwielbiał też poznawać wszystko za pomocą dotyku. Żałował, że nie zawiązał sobie na ręce bandamki, jak zwykle postępował. Chętnie by ją wykorzystał. Jedna z dłoni wylądowała na męskości chłopaka, a druga na jego plecach, sunąc coraz niżej i niżej. Obawy rozmyły się niczym cienie, które jeszcze niedawno otaczały Roswella. Bliskość Vincenta w tej chwili mu starczała, upajała go. Świat powoli nabierał barw, z każdym muśnięciem opuszkami palców jego skóry. Chwycił go za nadgarstek i przyłożył sobie jego dłoń do policzka, ocierając się nim o nią. Zamruczał gardłowo i z aprobatą. Może i zwykle potrzebował bólu, jednakże bywało że chciał po prostu czuć się potrzebnym, chcianym. I zaznać delikatności, do czego się nie przyznawał. Pocałował „sługę” w usta. Najpierw czule, krótko. Potem znowu, trochę dłużej i już z nutką namiętności, jednakże nie pogłębiając pocałunku. Za trzecim razem pogłębił pocałunek i chwycił go za kark. Nogi splótł w jego pasie, aby przysunąć go do siebie bardziej. Poczuć intensywniej jego bliskość. Całował go namiętnie, co jakiś czas kąsając go w wargę. Na koniec zassał się na jego dolnej wardze i pociągnął go za nią. Przyłożył głowę do jego piersi i zmrużył oczy, pomrukując niczym pieszczony kot, który łasi się do właściciela, pragnąc więcej. Drapał Vinniego po karku, a drugą dłonią starał się pobudzić jego dolne partie. Chyba takiej bliskości też potrzebował, chociaż nawet jego samego to zaskakiwało. Polikiem potarł o jego pierś, a następnie przyłożył usta do jego sutka, na którym się zassał. Na przemian ssał go, lizał i podgryzał, co jakiś czas unosząc wzrok do góry, aby spojrzeć na mężczyznę i uśmiechnąć do niego prowokacyjnie. Piesku, jesteś bardzo niegrzeczny. Chuja ci w dupie brakuje, co? Cóż, zaprzeczyłby, ale czy nie okłamałby samego siebie? Serio, jakoś był pewien, że może mu zaufać, że on jest tym, który wie czego potrzebuje. I pragnął jego bliskości w każdym tego słowa znaczeniu. Liznął go w szyi, po długości, a następnie przygryzł jego obojczyk i zlizał krew, która raczyła wypłynąć. Paznokcie wbił w biodra wampira i zamruczał z aprobatą. Jego oczy pojaśniały trochę, chociaż nie aż tak dostrzegalnie. Obdarowywał jego klatkę piersiową pocałunkami, co jakiś czas po prostu przygryzając alabastrowa skórę. Dłonie przeniósł na jego plecy i przejechał paznokciami po całej jej długości. Miał nadzieję, że jego starania nie pójdą na marne. Nie, był niemalże pewien, że nie pójdą na marne.
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyPią Cze 21, 2013 8:23 am

+18


Drgnął wyraźnie, gdy ten dotknął jego penisa. Spojrzał uważnie na Nathana, w jego oczy, gdy ten dotknął swoim czołem jego. Był pewien, bo mimo wszystko, nadal miał przewagę. Nad wszystkim. I nadal ten był taki spięty. Szczerze mówiąc, nie rozumiał tego. Tego, czego się boi. Przecież on sam się czuł najbardziej niebezpiecznym osobnikiem w jego otoczeniu. Przecież był całkiem skutecznym jego strażnikiem, ale mógłby stać się z chwili na chwilę też skutecznym wrogiem. Poddawał się biernie jego zabiegom, wybitnie zadowolony. Może i w swoim mieszkaniu miał większą wannę, ale jednak tutaj było przytulniej. Przyjął truskawkę. Oj, widać, jaki zadowolony był. Plus totalny relaks. Uniósł kącik ust wyżej, gdy usłyszał jego następne słowa. Możliwe, że miał sporo. Ale nie wiedział, czy Roswell nie więcej. Ale, czy to aby na pewno ważne? No i znowuż na męskości poczuł rękę. Co za uparty i bezczelny szczyl! Zmacał jego policzki, gdy ten sobie tego zażyczył. Następnie przesunął dłoń na jego włosy, chwilę zaczesując je do tyłu. Potem ofiarą padło miejsce za jego uchem, gdzie zaczął go drapać. Z tych drobnych pocałunków wyczytał, że ten chce delikatności. Drgnął znowuż wyraźnie, gdy ten zajął się jego karkiem. On tutaj prowokacje urządza, a ten zwyczajnie zlał to. Obmacując go. I jeszcze zaczął drażnić jego sutki. Od razu sapnął, wpatrując się w niego. Zacisnął szczęki. O nie, tak nie będzie. Przesunął językiem po dolnej wardze. Wpił się znowuż w jego usta, pomrukując  w nie. Napierał na niego, by ten oparł się plecami o wannę. Zawisł nad nim, po czym uśmiechnął się zmysłowo, ale z lekką drapieżnością, chowając włosy za uchem. Przesunął językiem po jego dolnej wardze. Narząd smaku wędrował przez szczękę - którą podgryzł - aż po ucho. Zassał się na nim, pozostawiając ślad swoich równiutkich ząbków. Dłonią przesuwał po jego biodrach, po udach. Czasami pazurkami zostawiał szramy. Często zajmował się okolicami, gdzie znajdował się penis. Wargami sunął po szyi. Nawet ramiona znalazły zainteresowanie. W końcu dotarł do jego sutków, zajmując się nimi w podobny sposób, co chłopak nim. Patrzył na jego ciało, które przecież dano mu oglądać tak wiele razy. Przysunął bardziej do siebie Nathana, by palcami sunąć po jego bliznach. Palce dotykały jego męskości, pobudzając go. Ale i bawiąc się nim całym. Nie dawał mu niczego konkretniejszego. Zainteresowanie znalazły również jego pośladki, które ściskał. Nawet i wokół wejścia krążył pazurem. Usta znalazły się przy jego szyi, by znowuż wbić w niego kły. Ogólnie potrzebował dużo krwi, ale wymagano to jeszcze ze względu na moc. Manipulacja własną krwią. A dzisiaj tak ciągle go ssał, gdyż nie znalazł innego ofiary. Znowuż przesunął językiem po jego uchu, po czym intensywniej zaczął zajmować się jego męskością. Oderwał się od jego skóry kłami. Nie wypił dużo. I tak dzisiaj sobie na całkiem sporo pozwolił. 
- Widziałem dzisiaj naprawdę piękną kobietę, rasy ludzkiej... - wypalił nagle, szepcząc mu to w ucho. - Co powiesz, na trójkącik w najbliższym czasie? - powiedział bez zażenowania, jakby nie widział w tym nic złego. A może to kolejna próba, którą jego wewnętrzny masochista wystawił? Chciał po prostu zobaczyć, jak wyglądałby jego gniew. 
Podgryzł jego ramię, pozostawiając już drugie na nim ślad. Sunął palcami po jego udzie, zahaczając zębami jego szyję, gdzie było już kilka śladów jego kłów. Zamruczał gardłowo mu w ucho. Przesuwał sprawnie i umiejętnie dłonią na jego członku. Dla niego teraz to było zwykłe ''mizianie''. Albo po prostu wypił krew, by tylko bardziej go rozdrażnić? Dalej się z nim drażnił. Potrzebował tego. Przesunął teraz palcami po jego sutkach, po czym pocałował go mocno w usta. Pogłębił od razu pocałunek, który był mniej delikatny, niż te wszystkie do tej pory czynności. Przymknął oczy, czerpiąc z tego jak najwięcej. 
You'll never be alone 
When darkness comes you know I'm never far 
Hear the whispers in the dark 

Zmrużył oczy, wpatrując się w niego. Przesunął dłonią po jego boku, westchnął mu wprost do ucha, by pobudzić wyobraźnię. Sięgnął po jedną z truskawek i wsunął sobie ją do ust. Przygryzł ją powoli, by smak rozszedł się po całym wnętrzu jamy ustnej. Już po chwili pocałował go ponownie, pogłębiając pocałunek. Teraz towarzyszył im słodki smak truskawek. 
I will be the one that's gonna guide you...


Ostatnio zmieniony przez Vincent dnia Pon Lip 01, 2013 9:08 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySob Cze 22, 2013 1:18 pm

Strach towarzyszył mu zawsze, nawet jeśli był z kimś, kto mógłby go obronić. Nawet, gdy miał wiedzę, że nie ma przy nim osoby, która z pewnością by go zaatakowała. Mimo wszystko był spięty, bał się, a każda próba rozluźnienia się jak dotąd kończyła się fiaskiem. Jego już tu nie ma. Nie zaatakuje cię, już nigdy. Nie ma tu twojego demona. Próbował to wszystko sobie wytłumaczyć w głowie, jednakże i te próby wydawały się bezużyteczne. Musiał po prostu zaufać Vincentowi, co akurat przychodziło mu bardzo łatwo. Niczym u dziecka. Małego, naiwnego dzieciaka. Nie powinieneś, mimo że jeszcze cię nie zaatakował. Nie powinieneś mu ufać. Jak większości. Tak właśnie beształ się w myślach, lecz i te próby były bezużyteczne, gdyż po prostu czuł, że może. I rzeczywiście, Roswell również miał sporo do stracenia. Bardzo, bardzo dużo do stracenia. Nie powinno mu na tym wszystkim zależeć. Wszystko powinno być obojętne. Jednakże ile tak można żyć? Udawać, że nic cię nie obchodzi? Nie da się tak pociągnąć. W szczególności, gdy pojawił się ktoś, na kim tak cholernie ci zależało. On to wiedział. I wiedział, że powinien pokazać, że na serio mu zależy. Jednakże najpierw musi nastąpić coś innego, na czym teraz się skupiał.
Oparł się o wannę posłusznie, patrząc mu pewnie w oczy i oddawała mu ten pocałunek. W ciemnych oczach Nathaniela pojawił się drapieżny błysk. Dłonie umieścił na ramionach wampira, które przez chwilę masował, a następnie powędrowały dalej, do łopatek. Zastawił na nich kilka płytkich ran, uśmiechając się przy tym prowokacyjnie. Biernie poddawał się pieszczotom, co jakiś czas wzdychając tylko. Drgnął lekko, czując jak ten sunie palcami po jego bliznach. Węgliki skryły się pod kotarą długich, smolistych rzęs. Przegryzł wargę, pozwalając mu na wszystko. Odchylił głowę, aby ten miał lepszy dostęp do jego szyi i wydał z siebie niski, gardłowy pomruk, czując, jak ten wbija w jego skórę swoje długie kły. Cóż, czuł się trochę osłabiony przez to, jaka ilość krwi stracił, jednakże nie miał jakiś szczególnych objawów, typu zawroty głowy. Dopóki więc tak było, pozwalał Centowi spożywać tyle tej szkarłatnej cieczy ile chciał. Spojrzał na niego, gdy zadał mu to pytanie. Mimo, że w środku niemalże w nim się gotowało, to na zewnątrz wydawał się spokojny.
[Nie pociągają mnie kobiety. I jakoś trójkąciki mnie nie interesują. Dlatego też odmówię. — wyszeptał spokojnie, z tym opanowaniem oraz chłodem w głosie. Jednakże oczy zdradzały wszystko. W jego oczach tańcowały kurwiki. — I wolałbym, abyś ty również nie zbliżał się do niej oraz nie współżył z nią. — wychrypiał stanowczo, patrząc mu głęboko w oczy i oblizując dolną wargę.
Podrapał go po karku i wypchnął lekko biodra, patrząc mu bezczelnie w oczy. Gdy ten wpił się w jego usta, wsunął mu dłoń we włosy i szarpnął lekko za nie. Po chwili jednak wycofał rękę, a palcem wskazującym przejechał po kręgosłupie mężczyzny. Drgnął ponownie, gdy ten przesunął dłonią po jego boku, a gdy westchnął mu do ucha, zmrużył oczy. Smakował z przyjemnością jego pocałunków. Przygryzł jego dolną wargę, mrużąc oczy i uśmiechając zmysłowo, a zarazem prowokująco. Liznął jego ucho, a później chuchnął mu w je, jednakże nawet po tym zabiegu nie oddalił twarzy nawet o milimetr.
Ufam ci. — wyszeptał, mrużąc oczy i całując go w szczękę, a następnie po szyi i pomrukując gardłowo.
Uważał, że powinien to powiedzieć. Sam nie wiedział czemu. Oparł głowę na jego ramieniu, a dłonią sunął po jego plecach coraz niżej. Tuż nad pośladkami Centa zostawił trochę głębsze rany. Przygryzł jego ucho.
Nigdy nie zastanawiało cię, kto mi to zrobił? — wyszeptał, chwytając jego dłoń i naprowadzając ją na blizny na swoich wargach, a następnie na ręce, aby potem położyć ją sobie na ramieniu.
Pocałował go mocno w usta, napierając mocno na jego ciało. Badał bacznie każdy zakątek jego wnętrza swoim językiem. Mrużył delikatnie oczy. Można było w nich dostrzec drapieżność. Przesuwał opuszkami palców po jego bokach, co jakiś czas zahaczając długimi paznokciami o jego skórę i podszczypując ją. Otarł się o niego swoimi dolnymi partiami, przymykając oczy i odchylając głowę. Rozchylił bardziej nogi, aby zaraz potem wlepić w niego swoje badawcze i pewne spojrzenie. Czekał i zapraszał go. Znów odchylił głowę, rozchylając usta i westchnął. 


Ostatnio zmieniony przez Nath dnia Pon Lip 01, 2013 9:13 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptySob Cze 22, 2013 2:06 pm

Tak szczerze, to przecież nawet w trójkącie nie pasowałoby mu, gdyby tykali mu Nathana. Chociaż zapewne nie pokazałby tego po sobie i zemściłby się jakoś, robiąc naprawdę wyuzdane rzeczy z tą ewentualną partnerką. I zirytował go. Ale nie tak, jak chciał. Miał wybuchnąć. Wygarnąć. Chciał słyszeć, jak dla niego wysila struny głosowe. Właduje wszystkie emocje. Na grobie się popłakał. Bo osoba była dla niego bardzo ważna. Miał ochotę wyjść i specjalnie przelecieć tą pannę. A na końcu rozkoszować się krwią. Logika wampira przedstawiała się tak: nie potrafi wzbudzić u niego gwałtownych emocji => tak naprawdę nie jest dla niego tak ważny, jak chciał i tylko Vincentowi zależy => wykorzystuje go, a zasadą wampira jest to, że sam to robi a nie jemu = poświęca się dla rozkapryszonego dzieciaka, a powinien go już dawno zjeść. To między innymi było tak przerażające w nim. Bo niewiadomym było, cóż to się roi w tej główce.  Ale mimo wszystko, przecież ze zwodem nie wyjdzie na zewnątrz. Oczy po prostu mu lekko pociemniały, a przez myśli przebiegło mu, że po prostu swojego rycerza chce mieć na własność. Jak rzecz, która ma wartość tylko, gdy nie znajdzie się inna. Ale i tak na swój chory sposób się mu spodobało. Tak, podniecałoby go nawet, gdyby ten zamknął go w swoim pokoju, uwiązał na łóżku, by tylko nikt go nie oglądał. Ale, to już tylko nie całkiem zdrowe fantazje. Wyprężył się, czując paznokcie nad pośladkami. Zmrużył oczy.
- Jakbyś chciał mi powiedzieć, to byś mi powiedział. - odpowiedział krótko. Poza tym, ta wiedza teraz jest mu zupełnie niepotrzebna.
Spojrzał na jego rozchylone nogi. Aj, jest taki niecierpliwy. A on chciał się jeszcze z nim pobawić. Ale spełni jego życzenie. Chwycił go pod kolanami i nogi rozstawił tak, by było poza wannę. Nathan szeroko był teraz przed nim rozkraczony. Mruknął głośno na ten widok, chłonąc go. Uwielbiał widzieć tak partnerów. Albo w negliżu, gdy podczas droczenia wiją się i chcą już go mieć w  sobie. Ale to drugie na kiedy indziej odłoży. Ulokował się wygodnie pomiędzy jego nogi. Naparł swoją główką na jego wnętrze, zatrzymując się chwilę tak. Droczył się, droczył. Liznął go po poliku, a nawet wbił bez problemu całkiem głęboko palce w jego bok, przesuwając po nim. Bez problemu. Ale tak, by nie miał kolejnych blizn. Chwycił jego ręce w swoje, unieruchamiając je po bokach jego ciała, i dopiero teraz wbił się w niego, od razu wsuwając głęboko. Zamruczał przy tej czynności gardłowo. Cóż poradzić, że tak to uwielbiał? Od razu zaczął powoli, jednak głęboko się w nim poruszać. Wbił mocno pazury w jego dłonie, pomrukując z nijaką dzikością. Przyspieszył. Napierał na prostatę. Woda powoli lała sie przez te ruchy. Puścił jego dłonie i chwycił za uda, by pozostały na miejscu. Oczywiście, nie był rozkraczony tak, że nie wiadomym było jak bardzo musiałby być rozciągnięty. Przesunął zwinnym językiem po jego zębach, a potem ukąsił w wargi. 
- Dobrze? - wychrypał mu do ucha, nim przesunął po całej jego długości narządem zmysłu. Puścił jego z jego ud, pozostawiając drobne ślady po wbijaniu w nie paznokci. Przesunął dłonią po jego brzuchu, delikatnie drapiąc paznokciami. Wbijał się w niego ciut wolniej, ale głęboko. By ocierac się o wszystkie jego wrażliwe punkty we wnętrzu. Zaczął przesuwać dłonią po jego członku. Raz mocniej, raz lżej. Nie miał ochoty na zabawy teraz. Chciał, by mu tutaj szybko doszedł, więc wkładał teraz w zajmowaniu się jego męskością, ale i wsuwaniu jak najdokładniej, ale i korzystając ze swojego - dosłownie - wiekowego doświadczenia. Ocierał sie swoim ciałem o jego, by czuł go intensywniej. By ta bliskość i jego zapach pobudzało wyobraźnie, jak i wyostrzyło jak najbardziej zmysły. Miał całkowitą kontrolę nad sytuacją, a jednocześnie obserwował jego mimikę, gdyby nagle mu coś odpaliło. Sam miał ochotę dojść i się zmyć - bo co jak co, ale ta dziwna uraza mu została -  więc nie powstrzymywał się specjalnie. Kilka pchnięć i dojdzie,  dlatego też automatycznie starał się mocniej w niego wbijać.  Wpatrywał się w jego oczy i przesunął językiem po swojej dolnej wardze. 
Keep your eyes on me
Your reaction
To my action
Is what I want to see


Ostatnio zmieniony przez Vincent dnia Pon Lip 01, 2013 9:08 am, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyNie Cze 23, 2013 1:03 pm

Bo Nathanielowi by pasowało, jakby macał go ktoś inny... I on po prostu nie chciał pokazać jak bardzo jest zirytowany. W środku wszystko wrzało. A powinien być opanowany. Już nigdy nie powinien być słaby i poddawać się swoim emocjom. Nie przy nim. Rzeczywiście chciał mieć swojego rycerza na wyłączność. Jednakże wątpił, aby ten tak szybko mu się znudził, raczej byłoby na odwrót. A co do uwiązywania... Kto ci tam wie, może kiedyś. Słysząc odpowiedź, spojrzał na niego i westchnął cicho. A ty gdybyś chciał wiedzieć, pytałbyś. Po cóż jednak ci wiedzieć... Czymże jest ziarnko piasku na pustyni. Jeden z wielu. Odgonił te myśli, uśmiechając się lubieżnie, gdy ten chwycił go pod kolanami. Chyba to przez przyzwyczajenie był taki niecierpliwy. Zboczenie zawodowe, jak to zwykle się mówi. Pocałował go w polik, a gdy ten wbił się w niego, jęknął głośno. Oczy mu się zaszkliły, przez całe ciało przepływał ból. Słodki, przyjemny ból. W końcu sam tego chciałeś... Jego oczy błyszczały, a zarazem łzawiły. Słysząc pytanie, przesunął językiem po dolnej wardze, uśmiechając się do niego.
Bardzo. — wyszeptał, po chwili znów głośno jęcząc.
Drżał lekko, jednakże powoli się przyzwyczajał. Syknął cicho, czując jakby ktoś tworzył kolejne rany na jego plecach. Zacisnął mocno palce na jego ramieniu, jednakże ból nie ustawał, o nie. Ten się wręcz nasilał. Patrzył na niego niepewnie, jednakże starał się po sobie nie ukazywać, że coś się z nim dzieje. Nie... To tylko urojenia. Sam poruszał biodrami na tyle, na ile mu pozwalała pozycja. Jego poliki były rozpalone, a już dawno cieknące, zimne łzy nie pomagały, a wręcz potęgowały uczucie palenia na skórze. Przygryzł mocno wargę, odchylając głowę i zaciskając mocniej palce na jego ramieniu. To tylko urojenia kochanie. Nic się nie dzieje. Nikt cię nie krzywdzi. Nie... Nawet nie wiedział kiedy tak głęboko wbił czarne szpony w skórę jego ramion. Nie powstrzymywał dźwięków, które miały zamiar wypłynąć z jego gardła. Nie powinien, w końcu wiedział, że lubią ich słuchać. Mimo wszystko starał się czerpać z tego wszystkiego przyjemność. Nie, czerpał ją, chociaż coś mu trochę to utrudniało. Przygryzł jego szyję i wbił jeszcze głębiej swoje paznokcie, czując jak jego plecy przeszywa ból, jakby ktoś zrywał z nich skórę. Sam tego pragnąłeś. Nie... Czuł się przy nim bezpiecznie, mimo tego, że odczuwał ból. Jego obecność trochę go uspokajała. A te odczucia nie były jego winą. Otarł się o niego i odchylił głowę do tyłu. Wydał z siebie głuchy dźwięk, a przez jego ciało przepłynął prąd. Teraz wbijał w jego ramiona paznokcie obydwóch dłoni, bardzo głęboko. Przejechał nimi trochę niżej, do łopatek, a potem znów wyżej. Dyszał ciężko, patrząc na niego przymglonym spojrzeniem. Jedną dłoń zabrał z jego ramiona i palcem przesunął po swoich łopatkach. Później spojrzał na niego badawczo. To tylko złudzenia bólu. Złudzenia krzywdy. On by nigdy tego ci nie zrobił. Nigdy. I nie zrobi. To były tylko twoje złudzenia. Przechylił lekko głowę, wyglądając przy tym dość zabawnie. Obserwował go z tej perspektywy, a następnie mocno go objął i pocałował go w polik.
Nie opuścisz mnie, prawda? — mówił to, siląc się na pewność siebie i próbując opanować głos, lecz nic to nie dawało. Gdy wypowiadał te słowa, mimo wszystko jego głos drżał, chociaż tego nie chciał. Miał się opanować.
Otarł swój polik o jego, a następnie położył głowę na jego ramieniu. Zmrużył oczy i opanowywał swój nierównomierny oddech. Już nigdy cię nie skrzywdzą. Drgnął, jakby czując na swojej głowie dłoń, która ją gładzi. Nie otwierał jednak oczu, Może to był Vincent. Albo złudzenia, które tworzył, aby poczuć się bezpieczniej.
Było idealnie. — wyszeptał słabo, jednakże już bardziej opanowany głosem, całując go w polik i obejmując mocno. — Zostaniesz na całą noc? — zapytał, rozwierając ledwie powieki i patrząc na niego tymi błyszczącymi ślepiami.
Całował jego szyję, jakby próbując go przekonać, że nic mu nie jest. Przecież nic nie było. To były tylko złudzenia. Pogładził go po plecach i cmoknął w ramię, zlizując z niego krew. Odgarnął jego włosy, uśmiechając się ciepło i łagodnie. Zmrużył oczy, z tym błogim uśmiechem wtulając się w niego.
Mój czarny rycerz. — szepnął, opierając znów głowę na jego ramieniu i oddychając już spokojnie.
Bo w końcu go przecież obroni. Odgoni jego demony. Na pewno. 


Ostatnio zmieniony przez Nath dnia Pon Lip 01, 2013 9:17 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Vincent
Szkarłatnokrwisty

Vincent


Dołączył : 08/06/2013
Liczba postów : 39
Ranga dodatkowa : Łowca Potworów.
Godność : Vincent Star
Wiek : Wizualnie: 19
Rasa : Szkarłatny Krwiopijca
Orientacja : Biseksualny
Wzrost i waga : 186cm., 69kg.
Pan/Sługa : Nath - oficjalnie jego kontrakt, tym samym pan
Znaki szczególne : Trzy kolczyki w prawym uchu, tyle samo w lewym i w wardze. Posiada również spory tatuaż na plecach. I... wyróżnia go chyba bladość skóry, czyż nie?
Aktualny wygląd : Granatowa koszula, rozpięta dwa guziki na dole oraz u góry, tym samym ukazując dwa srebrne naszyjniki widniejące na jego szyi. Na prawej dłoni znajduje się pierścionek, a skryte pod materiałem odzieży - rzemyki. Założone ma zwykłe, czarne spodnie, oraz tego samego buty po kolana.
Ekwipunek : Sztylety schowane w nogawkach spodni oraz telefon
Fabularnie : Zajęty= Nath, Sephiroth

Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyNie Cze 23, 2013 3:01 pm

Od razu, gdy Nathan osiągnął spełnienie, sam po kilku pchnięciach doszedł. Od razu wysunął się z niego. Sam miał cięższy oddech, ale to nic, gdyby porównać oddech człowieka do teraźniejszego wampira. Miał ochotę po prostu pójść. Wiedział, że dzieciak wtedy czułby się, jakby był jakąś dziwką. Ale przecież nikt nie dba o to, by i dziwka doszła, prawda? A przynajmniej większa część ludzi/istot. Ale zapewne Roswell by tego nie zrozumiał, a potem robił wyrzuty. Przed wyjściem w cholerę, powstrzymały go ramiona chłopaka. Posłał mu dość ciężki wzrok. Patrzył na niego uważnie, jakby wiedział, jakie brudy są w jego duszy. Jakby wiedział o nim wszystko. Jakby on sam był jakimś Bogiem. ''Nic przede mną  nie ukryjesz. Wiem, o czym myślisz.'' 
Nie opuszczę? W jakim sensie? Na pewno nie. To Ty opuścisz mnie. Z przyjemnością będę patrzył, jak się starzejesz, a Twa uroda mija. Podczas, gdy ja sie w ogóle nie zmienię... - zrobił krótką przerwę. Ot, próba rozładowania napięcia, w sposób jakże uszczypliwym. - Będę z Tobą. Do samego końca. Zostanę. - zakończył już niemalże szeptem. 
Po chwili odsunął go od siebie. Już w ogóle nie patrząc na niego. Woda lała się jeszcze z ciała Vincenta, sprawiając, że woda w większości była na ziemi. Podszedł ponownie do lustra i zaczesał włosy wszystkie w tył. Wziął ręcznik, leżący nieopodal i zaczął się nim wycierać. Dokładnie. Gdy już tak się stało, dał ręcznik na bok, biorąc tym razem grzebień. Od razu zaczął przeczesywaWpać swoje długie włosy. Co było dość trudne i uciążliwe. Najchętniej zostawiłby to Nathowi, ale nie miał już na to humoru. Wpatrywał się w swoje odbicie, a potem wykrzywił usta w jakimś grymasie. Sięgnął do swojej bielizny i swoich spodni, ubierając je. Nie spuszczał swojego odbicia z oczu. Potem doszła do tego bluza człowieka. Wydostał włosy spod materiału, zarzucając je na plecy. Wydawał sie chłodno-spokojny. Gdyby nie to, że zaraz podniósł rękę, by mocno zamachnąć sie i wybić lustro. Pęknięcie szkła, niemalże jego złamanie na chwilę ogłuszyło wampira. Za ostre dźwięki. Pękło całe. Na drobne części. Na pewno czlowiek nie byłby w stanie tego zrobić. Spojrzał na pulsującą dłoń. Z jakimś dziwnym, wyrazem twarzy. Widział, jak to szkło wbiło się w dłoń. Ta uwolniła czerwoną ciecz, która barwiła jasną skórę szkarłatem, by na końcu spłynąć dość obficie na dół. Spojrzał na odbicie swoje w potłuczonym szkle. I to, jak powoli jego widok zasłania krew. Deja vu. ''Czasami po prostu zdarza się, że wszystko wymyka się z rąk, zostając zupełnie sam.'' 
Spojrzał na Nathana i uśmiechnął sie krzywo. Trochę własne kły się mu wysunęły.
- Na noc, na noc... W końcu wtedy jest się bardziej podatnym na ataki ''demonów''. Potem nie jestem Ci potrzebny, bo już chłopiec będzie pocieszony. Ale czemu się czepiam? To umowa. Jestem Twoim ''czarnym rycerzem'', byś poczuł się lepiej. Nie zważając na to, co ja czuję. Bo w końcu to, ze robisz  z siebie... jak wy to mówicie? Zranioną pizdę, jest najważniejsze. Co dobrego przyjdzie z użalania sie nad sobą? Ból z czasem łagodnieje. Ale zawsze są przeszkody, które nie chcą dać Ci się wyrwać. Ty ich nie masz, co ciekawe. Jesteś tylko Ty sam.  Więc pytam, na cholerę to robisz? Jeżeli nie chcesz żyć, mogę Cię zabić, chcesz tego? - chwilowa przerwa, po czym wykrzywił usta w jakimś grymasie. - Głupi. Los dało Ci takiego kopa w dupę, a Ty nic się nie zmieniłeś. - cóż, z pewnością Nathan wychwyci coś. Mianowicie to, że albo go obserwował, albo kiedyś go spotkał.
Widać, wampira to mało obchodziło, bo wyjął dość pokaźne szkło i rzucił je w kierunku Natha. Nie było to mocne, więc może zostać co najwyżej trochę zadrapany. I wyszedł. Tak po prostu. Poszedł w kierunku kuchni. Do umywalki. Przemył to wszystko wodą. Obserwował, jak niewidzialna ciecz miesza się ze szkarłatną. Dalej sie lała. Poczuł całkiem sporą utratę własnej krwi. Mocno się wbiły. Ale mimo to, szarpał za kolejne kawałki szkła. Powodując większe krwawienie.
Powrót do góry Go down
Go??
Gość




Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella EmptyPon Cze 24, 2013 4:35 pm

Słuchał uważnie jego słów, a później go obserwował. Przełknął nerwowo ślinę. Zawsze coś zjebiesz. Zawsze coś zjebiesz kurwo. I ty chcesz być szczęśliwy. Mazgaj, pizda. Zmrużył oczy, zaciskając pięści. Och, masz taką wielką ochotę mi przypierdolić. Powiem ci coś w tajemnicy... Musiałbyś uderzyć sam siebie. Wypuścił ze świstem powietrze z płuc, a po chwili usłyszał dźwięk tłuczonego lustra. Spojrzał na Vincenta i przełknął ponownie ślinę. Zacisnął mocniej pięści, wbijając we wnętrze swoich dłoni paznokcie. Słuchał jego słów. Zagryzł mocno wargę, słysząc rechot. Ma rację mój drogi. Jesteś tylko mała pizdeczką. Nic nie wartą. Och, jak mi przykro. Jesteś za słaby kochanie. Nawet na śmierć. Nic nie warty. Rozumiesz?! Jesteś nic nie warty. NIC NIE WARTY! N-I-C-N-I-E-W-A-R-T-Y-!
Zamknij ten pierdolony ryj! — warknął, zwracając się w bok, zaciskając coraz mocniej pięści oraz mrużąc oczy.
Zdążył się jakoś uchylić przed tym szkłem. Odprowadził Vincenta wzrokiem i sam zaczął się wycierać. Gdy skończył, owinął się ręcznikiem i ruszył w stronę swojego pokoju. Narzucił na siebie pierwszą lepszą koszulę, bieliznę oraz jakieś podarte jeansowe spodnie. Później zaczął przeszukiwać szuflady. On cię nie kocha, nanana.
Zamknij się kurwo. Rozumiesz?! Zamknij, zamilknij na wieki. Odejdź. — sapnął, przeszukując kolejne szuflady, aż w końcu odnalazł to czego szukał.
Och, przyznajesz się do tego kim byłeś? Ojej, Roswell przyznaje się do czegoś. Oklaski dla tego pana. Zwrócił się przodem do cienia, który stał w kącie pokoju, a następnie rzucił w niego czymś. Rozmył się. Nie trafiłeś. Masz cela jak baba z wesela. Chrapliwy rechot drażnił Roswella, lecz starał się go ignorować. Ruszył w stronę kuchni i spojrzał na Vincenta. Podszedł do niego i odwrócił w swoją stronę.
Daj. — mruknął, biorąc jego rękę i wyciągając kolejne kawałki szkła. Jego głos był twardy, spojrzenie harde.
Skupił się na wyjmowaniu resztki odłamków szkła, a gdy skończył to robić, opatrzył jego rękę. Dopiero wtedy uniósł wzrok, patrząc mu głęboko w oczy. Dotarły do niego ostatnie słowa, które wypowiedział Cent.
Widziałeś? — zapytał, gładząc drugą jego dłoń.
Cmoknął go w polik i odsunął na chwilę, aby odwrócić się do niego tyłem. Zastanawiał się nad tym wszystkim. Przejechał paznokciami po swoim poliku. Zaraz potem znów odwrócił się do Stara przodem i patrzył mu głęboko w oczy. Zbliżył swoją twarz do jego.
Jestem cholernym samolubem, ale o tym wiemy już obaj. Więc do rzeczy. Nie, nie tylko na noc, nie nie po to, aby odstraszyć demony, pomóc w ich pokonaniu, bo co by to dało? Po prostu chciałbym, abyś został. Tak długo, jakby TOBIE to pasowało. — szepnął, jednakże podkreślając słowo „tobie”. Pogładził go po grzbiecie jego dłoni kciukiem.
Which one, which one of you is into me?
Which one, which one of me is into you?
We are schisophrenic, don't stop
No, not till I fuck this all up.

Uniósł jego podbródek, wpatrywał się w jego oczy. Próbował coś z nich odczytać, chociaż wiedział, że jego próby pójdą na marne. Musnął jego wargi swoimi, mrużąc oczy. Objął go mocno, wtulając w siebie.
Powiedz mi, więc co czujesz. — wyszeptał, całując go w polik i gładząc po plecach. — I napij się. — mruknął, odchylając głowę, aby ten w razie czego mógł wbić w jego szyję swoje kły.
Gładził go po plecach cały czas. Spojrzał w bok, widząc dalej ten cień, który go prześladował. Powinieneś pójść spać, Nathanielu. Widzisz tych, których nie ma. I nigdy nie było. Zawsze byłem mój drogi. W tobie. I nigdy cię nie opuszczę, wiesz? Skąd ta pewność? Pozbędę się ciebie. Musiałbyś się pozbyć samego siebie. Cmoknął go w polik, przygryzając zaraz potem wargę.
Pasuje ci ta bluza. — wyszeptał, zaczesując jego włosy za ucha i znów muskając jego usta swoimi.
Obejmował go mocno. Najchętniej by go nie pościł, jednakże wiedział, że nie może go trzymać siłą. Pogładził go jeszcze po poliku i uśmiechnął ciepło. Zmieniłem się kochanie. Zmieniłem... Na gorsze. 
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Jakiś tam dom Roswella Empty
PisanieTemat: Re: Jakiś tam dom Roswella   Jakiś tam dom Roswella Empty

Powrót do góry Go down
 
Jakiś tam dom Roswella
Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next
 Similar topics
-
» Kiedyś tutaj będzie jakiś "mądry" tytuł

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Miejsca zamieszkania-
Skocz do:  
_______________________